Biała śmierć- Wiesia Batowska
Buran, śnieżyca... Wicher szaleje Miota się, szarpie, kręci i wieje, Pędzi przed siebie, to w miejscu wierci Jak gdyby tańczył straszny tan śmierci. Wszystko przesłania biała kurzaw, Przez stepy pędzi z ogromną wrzawą, Jęczy i gwiżdże jak opętany, Wzbijając w niebo śniegu tumany.
W nieustającym pędzie i wirze, W locie i w drgawkach, w podskokach , w biegu Kłuje i siecze igłami śniegu, Oczy przesłania i dech zapiera, I wszystko niszczy, wchłania, pożera, Bo czy to pędzi, czy w miejscu wierci Sługą i posłem jest białej śmierci.
W białej kurzawie coś się majaczy, Coś się porusza... Co też to znaczy? Czy nieopacznie swe legowisko Zwierz dziś porzucił?... Podchodzi blisko Idzie powoli siły resztkami Zmęczony pewnie walka z wichrami, Bo często staje, często spoczywa, Znowu się rusza, chwieje się, kiwa... Nie! To nie zwierzę! Czy to być może... To przecież człowiek! O Boże! Boże! Wszak ludzka postać to pochylona... Jakaś kobieta!... chyba szalona! Chyba nieszczęsna rozum straciła, Albo ją przemoc jakaś zmusiła.
Porzucić chatę swoją i dzieci, I iść przez stepy w czasie zamieci, Idzie powoli... Wiatr rozhukany Z nóg wciąż ja zbija, szarpie łachmany, Siecze i śniegiem miota wprost w oczy, A ona wolno przed się wciąż kroczy, Dźwigając worek siły resztkami I choć jej oczy zachodzą łzami, Choć ręce mdleją, lecz go nie rzuci, Ona z tym workiem do dzieci wróci, Niech ta pszenica krwawo zdobyta Choć raz nakarmi dzieci do syta, Niech wygłodniałe biedne jej dziatki Nie czują żalu do swojej matki.
Ona by krew swą chętnie przelała I życie swoje bez żalu dała, By ulżyć dzieci swych ciężkiej doli… Och! Jak matczyne serce ją boli… Na chleb zmieniła i bez żałości Ostatnie swoje cenne świętości: Krzyżyczek chrzestny, obrączkę męża… Och, znowu słabo… siły wytęża… Twarz pełna smutku, cierpiąca, blada… Znów się potknęła! Znowu upadla!... Wicher ją szarpie, siecze i targa… Ona coś mówi! To pewna skarga Jakaś bolesna z sinych ust leci: „ O Boże! – szepcze- Boże! Me dzieci!” Resztkami siły znów się podrywa, Chce iść… Nie może …O nieszczęśliwa! Już wicher śniegiem ją przysypuje, Już sypie kurhan, a ona czuje, Że serce słabnie, nogi drętwieją, Lecz się pociesza jeszcze nadzieją, Że coś się stanie, że ujrzy dzieci… Jakieś światełko hen w dali świeci! Może to pomoc jakaś się zbliża? Słabnącą ręką kreśli znak krzyża, Potem w bezruchu zupełnym czeka Na pomoc Boga albo człowieka Co jej pomoże wrócić do dzieci.
Światełko bliżej, wciąż bliżej świeci… Serce zamiera, lecz tli nadzieja, A wciąż szaleje śnieżna zawieja, Wciąż wicher – sługa złej, białej śmierci Miota się, szarpie, kręci i wierci, Huczy i wyje, jęczy rozgłośnie… Nad nieszczęśliwą kurhan wciąż rośnie, Już oddech tłumi, oczy przesłania, Już nie usłyszy ona wołania, Już nie zobaczy więcej swych dzieci, Ani światełka, co nad nią świeci W czasie buranu na pustym stepie. - o nie pochodnie… - to wilcze ślepia. Omija zaspy, śnieżne kurhanki, Staje i wzniósłszy swój łeb do góry Zaczyna śmierć wyć hymn ponury.
W: Niezgoda-Górska, Dosyć nam Sybiru, dosyć Kazachstanu. Wrocław 1994s.276-278 |
|
|
|
|
|
|