♦Wspomnienia Marii Sadłowskiej♦ córki policjanta zamordowanego przez NKWD Józef Franczuk, ojciec Marii Sadłowskiej zginął od strzału w tył głowy w kwietniu 1940 roku w Bykowni, koło Kijowa. Nigdy nie zapaliła znicza na grobie taty. Przez ponad pół wieku nie wiedziała co z nim się dzieje. Maria Sadłowska, ma 79 lat. Dokładnie pamięta chwilę, gdy ojca widziała po raz ostatni, chociaż było to ponad siedemdziesiąt lat temu. Józefa Franczuka NKWD aresztowało już 4 listopada 1939 roku. Był na listach osób groźnych dla Sowietów, ponieważ walczył przeciw bolszewikom w 1920 roku i był policjantem. Mama pani Marii zaraz po aresztowaniu dowiedziała się, że mąż jest w więzieniu w Bóbrce, koło Lwowa.
Maria Sadłowska pamięta jak matka nie ustawała w staraniach, by wydostać ojca z więzienia lub przynajmniej z nim się spotkać. Jeździła do Lwowa, ale widzenia były zakazane, bo jeszcze nie odbył się proces i nie było wyroku. - Wpłaciła dyżurnemu w więzieniu za pokwitowaniem 75 rubli - opowiada pani Maria. - Chyba po to, by ojciec miał pieniądze gdy wyjdzie na wolność. Do dzisiaj przechowuję pokwitowanie z 28 stycznia 1940 roku. Władzy sowieckiej nie wystarczyło aresztowanie męża i ojca. Niebezpieczna była też zrozpaczona matka i dwójka małych dzieci. 13 kwietnia 1940 roku tak jak do tysięcy polskich domów wtargnęli bez uprzedzenia funkcjonariusze NKWD. Kazali się szybko pakować i krzyczeli, że wyjazd jest natychmiast. - Mama zapakowała, co tylko mogła - wspomina pani Maria. - Niektóre rzeczy uratowały nam później życie, bo wymieniłyśmy je na żywność. Nasza gosposia w ostatniej chwili wręczyła nam worek z chlebem. Spodziewając się, że NKWD może nóż zarekwirować, włożyła go do jednego z bochenków. Wbrew pozorom pogoda nie była wiosenna, ale zimowa. Był mróz i śnieg. - Na stacji kazali nam wsiadać do wagonów - opowiada Maria Sadłowska. - Jak się okazało były same kobiety z dziećmi. Mężowie, bracia byli w łagrach lub więzieniach. To była zmiana w postępowaniu Sowietów. Wcześniej podczas lutowej wywózki rodziny wyjeżdżały razem. Nawet ściągali mężów z więzień i łagrów. W naszym wagonie był tylko jeden staruszek. Został wywieziony tylko dlatego, że przyjechał do córki w odwiedziny. Aresztowali wszystkich, którzy byli w domu - dodaje. Podróż była koszmarem. Brakowało nawet wody. - Mój brat płakał i krzyczał: "mamo chce mi się pić" - wspomina. - Byłam starsza i wiedziałam, że wody nie ma. Obserwowałam tylko ręce matki. Kiedy sięgnie po butelkę, by dać nam po kilka łyżek wody. Pamięta też gimnazjalistkę którą złapali żołnierze gdy próbowała uciekać. Krzyczała: mamo nie płacz, cud nad Wisłą był i będzie. Ludzie we wszystkich wagonach modlili się i płakali. Sowieci krzyczeli małczać (milczeć), ale to nie pomagało. Rodzina Franczuków dojechała do kołchozu Pachar, powiat Dżuruński w województwie Aktiubińskim. Warunki życia były prawie takie jak podczas podróży. Głód był tak samo dokuczliwy, jak niepokój o ojca. - Mama wysyłała listy do prokuratury we Lwowie i Kijowie - mówi pani Maria. - Odpowiedzi przyszły, ale pokrętnie i nieprawdziwe. Najpierw rodzina otrzymała pismo z 26 marca 1941 roku. Prokurator z Lwowa informuje, że 26 kwietnia 1940 roku Józef Franczuk "wybył" do Kijowa. - Tata był już rozstrzelany, ale wtedy nie mogłyśmy o tym wiedzieć - komentuje pani Maria. Następne pismo z prokuratury kijowskiej z 29 maja 1941 roku jest jeszcze bardziej bezczelne. Wiceprokurator do spraw specjalnych pisze: "Proszę powiadomić więźnia Franczuka Józefa, że jego zażalenie skierowano do NKWD gdzie należy się zwrócić po decyzje".
Rodzina Franczuków jeszcze nie traciła nadziei. Powstała Armia Andersa, która prowadziła poszukiwania oficerów z obozów w Starobielsku, Ostaszkowie i Kozielsku. - Mama dostała odpowiedź, że tata jest na tej liście - wspomina pani Maria. - Jak wiadomo nie odnaleziono nikogo. Był jeszcze jeden ślad. - Mama na stacji kolejowej niedaleko kołchozu spotkała człowieka, który twierdził, że widział ojca w obozie w Ostaszkowie - wspomina Maria Sadłowska. - Wydawało się to prawdopodobne, bo tam przebywali właśnie policjanci. Długie lata rodzina czekała na ojca i męża. W końcu straciła nadzieję na powrót. Chciała już tylko poznać miejsce spoczynku. Dopiero w 1998 roku w spisie rozstrzelanych w książce "Śladami zbrodni katyńskiej" na tzw. liście ukraińskiej na str. 179 nr 055/1.poz 33(3065), znalazło się nazwisko Józefa Franczuka. Rada Ochrony Walka i Męczeństwa uważa, że spoczywa on najprawdopodobniej w Bykowni. Najprawdopodobniej, więc pewności nie ma, czy tam czy może w Miednoje, gdzie są groby jeńców z Ostaszkowa. /reportaż Grażyny Wosińskiej, tekst ukazał się na portalu Wiadomosci24.pl/ |
Sybiracy są świadkami, w których głos należy się wsłuchiwać
|