Skarga dziecięcia- Elżbieta Sławińska-Stepska
Powiedz mi Boże – dlaczego Ja nie znam ojca swojego? Czemu ta miłość ojcowska Jest tak odległa i obca?
A czy koniecznym to było, Żeby rozdzierać na siłę – Żeby trzyletnie dziecko Wywozić na ziemię sowiecką?
A jakież to wielkie przestępstwo – Zdołało popełnić maleństwo? Że w zimnym wagonie wiezione W daleką, nieznaną stronę?
A czy Wy wiecie Rodacy Co wycierpieli Polacy? Jakiej zaznali przemocy, Gdy ich wieziono wśród nocy?
Ileż to obelg i ciosów... Ile stracono tam osób? A ile głodu, cierpienia – Przeżyły „polskie istnienia“
W końcu dotarli do celu. W wagonie zmarło tak wielu. Z przestrachem wychodzą matki I wygłodniałe dziatki.
Tam polska Matka dziecię swe ściska Do niej podchodzi „enkawudzista“ Ty chciałbyś wiedzieć jak ją witano? Z krzykiem, z brutalstwem dzieckiem szarpano.
Czy Ciebie Boże wówczas nie było? Jak nas oprawcy rzucali z siłą. Gdy dziecko polskiej Matce wyrwane Jak dzikie zwierzę jest traktowane.
Okrzyk rozpaczy! Serce tak rani... Po obcej ziemi... ...Idą wygnani...
W ręku skazańca jest zawiniątek, W którym się mieści cały majątek. Jest tam różaniec, garść polskiej ziemi, Zdjęcie najbliższych, krzyżyk z kamieni...
O jakże dzika jest ta Syberia. A jak daleka jest polska ziemia. Czemu zesłańca w nicość zmieniono? I to co polskie – strasznie niszczono?
Niszczono listy, niszczono zdjęcia. Dawano także ciężkie zajęcia. Wzbraniano stale nam polskiej mowy. Kradziono nawet nasz „datek głodowy“.
Mieszkaniem skazańców – ziemianka. Barłóg z pluskwami, garść sianka. Stołem – ścięty pień. Wilgoć i ciemność tak w nocy jak w dzień.
A kiedy w sobotę po pracy – Gromadzą się biedni Polacy, By modły zanosić do Boga. Wtem taka ogarnia nas trwoga. Gdzie nasi bracia, ojcowie?
Czemu nam prawdy nikt nie powie? I czemu ta ziemia sowiecka – Jest tak okrutna, bezduszna, zdradziecka?
Pamiętasz Boże jak my tam żyli? Jak my o skórkę chleba prosili? Jak dzieci polskie, choć takie małe – Zamiast chlebusia – trawę zjadały.
A kłosy zboża przez nas zbierane Tak często były nam odbierane. A te piołuny tak gorzkie były One herbatę nam zastąpiły. A silne mrozy w nogi szczypały, A wilki wyciem nas usypiały.
Przez trzy miesiące z głodu strasznego – Nie oglądałam świata Bożego... Bielmo na oczach. Zbolałe nogi. To wynik głodu – I zimy srogiej. A „młodzież polska“ – Też wśród nas była
Ona do pracy ciężkiej chodziła. Na „koromysłach“ nosiła wodę. Pasała bydło, karmiła trzodę, Trawę kosiła, zboże też „wiała“ I takie smutne pieśni śpiewała.
Bracia i siostry tak jeszcze mali, Oni rodziców zastępowali. Oni uczyli małe dzieciaki – Jak się to robi z łajna „kiziaki“.
A kiedy normę my wykonali Po kartofelku nam przydzielali. A na zakąskę – liście z lebiody, I na dokładkę „kropelkę wody“.
A te mateczki nasze kochane – Jak były one tam traktowane? Kiedy zabrano je do roboty. Wracały do nas tylko w soboty.
Przez cały tydzień sieroty małe – Głodując, płacząc matek czekały. Brzuszki rozdęte, nogi w czyrakach – Taki był widok dziecka – Polaka.
O mój ty Boże! Boże na niebie! Jak nie dochodził nasz jęk do Ciebie. Brak nam odzieży, nie ma co jeść. Nas tam męczono lat przeszło sześć.
Gdy to wspominam... Dech mi zapiera! Chcę krzyczeć, płakać, Drapać... rodzierać! Ty milczysz Boże? Czemu? Daj mnie odpowiedź biednemu. Gdzie me dzieciństwo? Radość? Młode lata? W jakim to kraju zaginął tata?
Co chwilę stawiam pytania nowe. A Chrystus nisko pochyla głowę. Wtem, gdzieś z wysoka – dochodzą słowa: Dziecino, łzy moje padają na Miednoje. Bo tam w Miednoje przed laty Dół wykopano dla taty. W tył głowy Go postrzelono – Ręce związano, płaszcz zarzucono...
Pluto na Niego, kopano – /Ze mną czyniono tak samo.../ A On w cierpieniu swej duszy, Przechodził straszne katusze.
Modły do Boga wznosił. O życie dla dzieci prosił. Prosił o siłę dla żony – O szczęście dla znajomych.
Poświęcił swoje cierpienie Na chwałę Polski – na Jej zbawienie I tam w tym Twerze skrycie
Dla Niej oddawał życie... A gdy już ojców pogrzebano. Was wówczas wysiedlano. Na syberyjską ziemię was wieziono.
I tam dzieciństwo wasze przekreślono. Poprzez utratę młodych lat. Chciano wymazać wszelki ślad. Chciano zagłuszyć głos sumienia Żyć w świecie kłamstwa i zapomnienia...
W tym to cierpieniu i udręce. Miałyście dziecie wielkie szczęście. Że Matki polki z wami były I polskiej mowy was uczyły.
A Polska mowa, modły dziecięcia. Padały prosto w Boskie objęcia. A w tej modlitwie była siła! Że Polska nasza zwyciężyła!
Gdy kończył Jezus mowę. Nisko pochylam głowę. Na dwa kolana padam. Modlitwą odpowiadam...
...i odpuść nam nasze winy Jako i my odpuszczamy naszym winowajcom.
/Wiersz pochodzi ze strony:http://www.s-can.pl/publikacje.php?id=50/
|
|
|
|