Sybiracy są świadkami, w których głos należy się wsłuchiwać


       „Pamięć ocalała, bywa  jednak i tak,  
           że i Ona  potrzebuje ocalenia”. 
 
                 Barbara Janczura.
 
 
         10 lutego 1940 roku wywożono całe rodziny.
     
        13 kwietnia 1940 roku wywożono kobiety z dziećmi, ponieważ dwa dni wcześniej aresztowano mężów i ojców.

Czytając i słuchając wspomnień Sybiraków zauważyć można odmienność w opisach z dwóch powodów:

Najtragiczniejszy był los polskich sierot, które kierowano do sowieckich sierocińców tzw. dietdomami. Oprócz obowiązkowej nauki języka rosyjskiego, zmuszano je do różnych prac na rzecz tych domów, kierowano do ciężkich prac kołchozowych.

Bez rodziny, bez pomocy opiekunów czy tez znajomych ich życie, walka o przetrwanie, była z góry przegrana.
 
 

czwartek, 30 grudnia 2021

Obrazki z dzieciństwa w syberyjskiej tajdze - Edward Wierzbicki

                              

      Obrazki z dzieciństwa w syberyjskiej tajdze 
- Edward Wierzbicki

Pierwsze obrazy z dzieciństwa utrwalone w pamięci są zazwyczaj związane z miejscem urodzenia, z domem, ogrodem i najbliższą okolicą. Moje pierwsze obrazy, które zapamiętałem, są powiązane z zupełnie innym miejscem, od moich stron ojczystych znacznie oddalonym geograficznie, klimatycznie i kulturowo1.

Wystarczy, że przymknę oczy i widzę szarą drewnianą chatę, jedną z wielu w kilku szeregach, wzdłuż gruntowych dróg – ulic, gdzieniegdzie pojedyncze drzewo, studnia z żurawiem. Osiedle – posiołok; z trzech stron przyległe pola uprawne, otoczone wszystko dookoła wysokim ciemnym lasem – tajg ą, z której wyłania się srebrzysta wstęga rzeki, zatacza szeroki łuk i z powrotem niknie w tajdze. A całość z góry przykrywa czyste bezchmurne niebo.
To była na pewno wiosna 1942 roku, bo wtedy właśnie zapamiętałem płaczącą matkę, jak żegnała ojca udającego się w daleką drogę. Po powrocie z łagru chciał dołączyć do oddziałów Wojska Polskiego, tworzonego przez generała Andersa. Wspominając moje sybirackie dzieciństwo, odnoszę wrażenie obecności od zawsze w mojej pamięci postaci matki, babci i wujcia, natomiast pierwszy utrwalony w świadomości obraz ojca kojarzy mi się z uczuciem strachu.

Autor relacji – zdjęcie współczesne
Pewnego letniego dnia w drzwiach chaty pojawił się wysoki mężczyzna w watowanym buszłacie, upstrzonym licznymi ponaszywanymi łatami i dziurami, z których wystawały jaśniejsze kłaki waty. Nogi miał owinięte szmatami z worków, obute w lipowe łapcie z długimi trokami obwiązującymi łydki. Spod wielkiej czapy
wystawały długie ciemne włosy, mieszające się z gęstą rozczochraną brodą. Nie było widać twarzy, tylko patrzące na mnie duże jasne szare oczy... Taki obraz przedstawiał mój ojciec po zwolnieniu po tzw. amnestii z łagru. Jak się później dowiedziałem, ważył wówczas 42 kg przy wzroście 175 cm. A ja świat ujrzałem zupełnie gdzie indziej; na Podolu – w krainie pagórków, jarów i wąwozów, szumiących ruczajów i rzek, stawów odbijających błękit nieba; w krainie urodzajnych pól, sadów i miodnych pasiek – w rodzinnej wsi tuż opodal miasta Zbaraża, sławnego dzięki powieści Henryka Sienkiewicza.

W mroźną noc, tuż przed świtem, w niedzielę 10 lutego 1940 roku moi rodzice, babcia i wujek, zadekretowani przez okupanta jako „wrogowie ludu”, zostali wyrwani z rodzinnych pieleszy, wtłoczeni do bydlęcych wagonów i wywiezieni hen za Ural, a ja z nimi. I tak w drugim roku mojego życia znalazłem się w posiołku w głębi tajgi, gdzie przyszło mi żyć prawie 5 lat. Z tego okresu pozostały w mej pamięci pierwsze odbicia rzeczywistości – swoiste obrazy, a te głęboko wryły się w moją świadomość. W miarę upływu czasu wiele z tych obrazów nałożyło się na zasłyszane opowiadania mych bliskich, którzy jeszcze długo po powrocie z zesłania wspominali tam spędzone dni.

               
 

                                                                               

Rekonstrukcja chaty w posiołku Ozierki, wraz z planem wnętrza: A – chata z przybudówką, B – rodzaj obórki – saraj, C – plan chaty: 1 – wejście (z dwóch stron), 2 – przedsionek – sionka, 3 – izba mieszkal na, 4 – pomieszczenia w przybudówce na drewno opałowe, 5 – okna, 6 – niskie piece kuchenne, 7 – rosyjskie piece,8 – komin, 9 – piwniczka z klap ą w podłodze, 10 – przepierzenie – ścianka działowa stawiana przez zesłańców z Polski.

W wielu chatach mieszkańcy robili sobie przepierzenia przez środek po-mieszczenia. W naszej chacie było takie, z drewnianych drągów, oblepionych gliną. Były to siermiężne warunki bytowania, prymitywne, ale porównując je z sytuacją zesłańców w stepach Kazachstanu, czy w rejonie archangielskim – to rzec można, syberyjski luksus!



Na tle ciemnego materiału zawieszonego na budynku szkoły w posiołku Ozierki stoją moi rodzice, Antonina i Leon Wierzbiccy i autor wspomnień. Rodzice trzyma-ją w rękach brzozowe gałązki do odpędzania natarczywych komarów. Ja natomiast cały czas spędzałem komary, machając dłońmi, stąd są one niewidoczne na zdjęciu robionym na tzw. czas (lato 1942 r.)

Syberia jest bogatą krainą geograficzną, ale bardzo trudną dla przybyszów, zwłaszcza dla nie przygotowanych zesłańców. Klimat tam surowy. Długie zimy zaczynają się już pod koniec września i trwają do maja, są mroźne (temperatury nierzadko spadają do –50 oC), śnieżne, ale bezwietrzne. Wiosny wprost wybuchają i są krótkie. Równie krótkie s ą lata, za to z temperaturą często powyżej 30 stopni. Na bagnistym Niżu Zachodnio-Syberyjskim, w tajdze plagą są komary. Są wszędzie w olbrzymich ilościach. Ludziom i zwierzętom towarzyszą ogromne kłębiące się ich roje. Oprócz komarów zmor ą jest mustyk, potocznie nazywany meszką (po rosyjsku maszką), mała czarna muszka wciskająca się wszędzie, nawet do ust, nosa, czy uszu. Jej ukąszenie powoduje rozrzedzenie krwi, toteż z niewielkich ranek sączy się krew trudna do zatamowania. Rzadziej występują boleśnie tnące pawuty – coś podobnego do gza czy bąka. Pracujący w polu, czy przy sianokosach bronili się przed agresywnymi owadami, nakładając na głowę i szyję nakomarnik – to taka torba płócienna z siatką na oczy i usta. Ręce i części ciała nie osłonięte smarowali dziegciem z sowchozowej smołokurki, czyli smolarni. W pomieszczeniach podczas upalnego lata trudno było pozamykać drzwi i okna, toteż komary wlatywały i szczególnie noc ą cięły, nie dając spać.

Zesłańcy przyjęli od miejscowych i stosowali tzw. wykurzanie. Do tego potrzebna była puszka po konserwie, w której gwoździem robiono otwory. Do takiej puszki wkładało się mech i próchno, które się podpalało; do puszki przyczepiano sznurek lub drut i wykonywano ruchy jak kadzielnicą. Tym sposobem powstawały kłęby dymu, a komary wynosiły się. Po przewietrzeniu pomieszczenia kładło się spać.


Przed drewnianą syberyjską chatą grupa zesłańców z powiatu zbaraskiego.Na tle okna (w białej koszuli) mój ojciec, Leon Wierzbicki. (Posiołek Ozierki, 11 IV 1942 roku)

Bardzo uciążliwe były pluskwy (łac. limex lektularius), małe owalne płaskie owady, barwy żółtobrunatnej do ciemnobrunatnej, długości ok. 4-6 mm, o mocno zredukowanych skrzydełkach. Żerowały przeważnie nocą. Wypełzały ze szczelin i zakamarków drewnianych sprzętów i ścian. Wyłaziły na sufit i spadały lotem ślizgowym na śpiącego żywiciela. Opijały się do syta krwią, wykorzystując swój środek znieczulający. Po ukąszeniach pluskiew powstawały swędzące krosty, które smarowano świeżą cebulą.

Aby pozbyć się pluskiew ,,wyparzano” je wrzątkiem wlewanym z czajnika w szczeliny drewnianych sprzętów, a drewniane bale ścian i szczeliny desek w sufitach wylepiano gliną.

Była również epidemia wszawicy i świerzbu. Podczas trwającej prawie miesiąc podróży w bydlęcych wagonach zesłańcy pozbawieni byli możliwości korzystania z podstawowych zabiegów higienicznych. Brak wody, spanie w ubraniach, brud stłoczonych na małej powierzchni ludzi sprzyjały rozmnażaniu i rozprzestrzenianiu się świerzbowca i wszy. Po rozlokowaniu w Ozierkach felczer z posiołkowej bolnicy, namiastki szpitala, sporządzał na bazie siarki maść na świerzbowca. Powoli ludzie przestawali się drapać i z nastaniem wiosny plaga świerzbu zanikła. O wiele trudniej było pozbyć się wszawicy. Mężczyźni obcinali włosy do skóry i tym sposobem wyzbywali się wszy głowowych. Kobiety rzadziej skracały włosy, przeważnie wyczesywały wszy i gnidy gęstym grzebieniem, a wiosną wzorem prababć warzyły mikstury z roślin leczniczych. Do zwalczania wszy ubraniowych było urządzenie ,,bolszoj tiochniki”, zwane woszobojką – zabijalnią wszy. Zawszoną odzież wkładano do kotła parowego i gorącą parą wodną uśmiercano wszy. Ale najczęściej stosowano metodę prehistoryczną, czyli iskanie. Dorośli wybierali rękoma z garderoby wesz po wszy i uśmiercali, rozgniatając na paznokciach.


Grupa zesłańców przy inspektach sowchozowych, piąta od lewej moja babcia

Przekleństwem były szczury, bo zżerały wszystko, co dało się zjeść. One zawsze były głodne. Z niezwykłą przebiegłością dobierały się do ukrytej żywności. Człowiek w starciu z nimi nie miał szans, przegrywał. Woreczki z kaszą wieszane wysoko na drucie, kawałki chleba, zawartość garnków, przy-krytych i przyłożonych czymś ciężkim, wszystko padało ich łupem. Matecznikiem gryzoni były gospodarcze zabudowania sowchozu, a szczególnie chlewnia, w której świnie były często okaleczane przez szczury. Z sowchozu zawędrowały do domów mieszkalnych; zwykle zagnieżdżały się pod podłoga-mi, skąd nie dawały się usunąć.

Jednak nie szczury, nie insekty były głównym kłopot em. Wszechobecny głód, w surowych warunkach klimatycznych, przy wyniszczającej pracy, zbierał największe ofiary. Głodowe racje kartkowego chleba, uzależnione od wykonania zazwyczaj nierealnych norm, były często jedynym pożywieniem. W lecie 1943 roku, gdy zesłańcy już nie mieli nic, co mogliby u miejscowych wymienić na żywność, zapanował okropny głód, spotęgowany przez wiatr zwany suchowiejem, który wtedy dotarł a ż do tajgi, powodując suszę. Ziemniaki – podstawa wyżywienia, na sowchozowych polach i na małych poletkach przy chatach zesłańców, najpierw zwiędły, potem zżółkły – zeschły się, w ziemi zostały bulwy wielkości orzeszków. Ludzie puchli z głodu. Widoczne to było po obrzmiałych twarzach ze szparkami oczu i po grubych nogach. Często ze spuchniętych palców, spod paznokci sączył się żółtawy płyn. Wielu zapadało na chorobę zwaną kurzą ślepotą. Było tak, że ludzie rozpoznawali się po brzmieniu głosu. Po zachodzie słońca często można było zobaczyć człowieka idącego powoli niczym w somnambulicznym śnie i czepiającego się płotu. To zapamiętałem; jak i to, jak z polecenia matki (ojciec był na froncie) szedłem z kolegami zbierać do worka lebiodę.

Zaświadczenie ,,O amnestionowaniu obywatela polskiego Wierzbickiego Leona s. Franciszka i jego syna Wierzbickiego Edwarda”, wydany przez Urząd NKWD w Taborach, 29 sierpnia 1941 r.

W domu mama liście lebiody parzyła wrzątkiem, po wystygnięciu odsączała wodę, robiąc z lebiodowej miazgi rodzaj placuszków, pieczonych na blasze pieca. Z dodatkiem odrobiny buraka ćwikłowego dało się jeść. Z tego okresu pamiętam, z jakim apetytem zajadałem – makuch. Poczęstowała nim brygadzistka ze świniofermy. Na stole postawiła miskę z kawałkami połamane-go krążka suchego makucha i sparzyła je wrzątkiem – po rozmoczeniu można to było zjeść. Co to było za jedzenie!

Dokąd sięgam pamięcią, nie byłem najedzony do sytości przez cały czas pobytu na Syberii, chociaż rodzina o mnie dbała, bo byłem najmłodszy. Co to jest sytość i pełny żołądek odczułem dopiero jesienią 1944 roku, kiedy po wy-jeździe z Sybiru nasz wagon odczepiono w Żmerynce w okolicach Winnicy i rozlokowano nas w kołchozie z olbrzymim sadem i to w okresie klęski urodzaju (ale o tym już w innym miejscu ). Tam mieliśmy pozostać na tzw. otkormlenije (odżywienie), mieliśmy odzyskać siły i poprawić zabiedzony wygląd przed powrotem w rodzinne strony.

Do tzw. amnestii (po umowie Sikorski – Majski) nie było mowy o robieniu zdjęć zesłańcom, zaś po amnestii fotografowie (zazwyczaj ktoś skoligacony z naczalstwem sowchozu, czy z funkcjonariuszem NKWD) dorabiali sobie, robiąc zdjęcia Polakom. Zesłańcy chętnie fotografowali się, dokumentując tym samym pobyt na Sybirze, ponieważ powszechne wśród nich było przekonanie, że mimo wszystko wrócą do kraju.

/Źródło: "Zesłaniec" Numer 64 (2015)/

RELACJE Z ZESŁANIA


By czas nie zatarł śladów naszych do świadczeń syberyjskich od wieków najdawniejszych aż po okres drugiej wojny światowej oraz w pierwszych latach po jej zakończeniu, a pamięć o tym trwała, redakcja „Zesłańca” postanowiła utworzy ć nowy dział poświęcony tej problematyce. Spełniamy tym samym prośby wielu Czytelników, którzy przysyłaj ą propozycje dotyczące publikowania swoich zesłańczych wspomnień, powołując się na zeszyt „Zesłańca” po święcony Matkom Sybiraczkom, który spotkał się z wielkim zainteresowaniem.

Dział „Relacje z zesłania”, nawiązuje do serii „Biblioteka Zesłańca”, ukazującej się w Polskim Towarzystwie Ludoznawczym oraz serii pod nazwą „Wspomnienia Sybiraków”, wydawanej w poprzednich latach przez Komisję Historyczną Zarządu Główne-go Związku Sybiraków pod red. nieodżałowanej pamięci Janusza Przewłockiego, pomysłodawcy tego działu w naszym piśmie. Zesłańcze wspomnienia wydawane były także w poczytnej serii „Tak było... Sybiracy”, realizowanej przez Oddział Związku Sybiraków w Krakowie, pod red. Aleksandry Szemioth. Obecnie zesłańcze relacje drukuje też rocznik „My Sybiracy” wydawany przez Oddział Związku Sybiraków w Łodzi.

Mamy nadzieję, że przez taki zabieg edytorski wzbogacamy naszą historiografię o cenne źródła dotyczące deportacji Polaków na Syberię, do Kazachstanu, na Daleki Wschód i w inne rejony Związku Radzieckiego. (red.)


----------------------------------
1 Deportowany 10 lutego 1940 r. wraz z rodzicami, babcią i wujem ze Stryjówki, pow. Zbaraż, do posiołka Ozierki, rejon Tabory w swierdłowskiej obłasti nad rzeką Wołczą, dopływem Tawdy. Powrót do kraju w lutym 1945 r.
-------------------------------------