Sybiracy są świadkami, w których głos należy się wsłuchiwać


       „Pamięć ocalała, bywa  jednak i tak,  
           że i Ona  potrzebuje ocalenia”. 
 
                 Barbara Janczura.
 
 
         10 lutego 1940 roku wywożono całe rodziny.
     
        13 kwietnia 1940 roku wywożono kobiety z dziećmi, ponieważ dwa dni wcześniej aresztowano mężów i ojców.

Czytając i słuchając wspomnień Sybiraków zauważyć można odmienność w opisach z dwóch powodów:

Najtragiczniejszy był los polskich sierot, które kierowano do sowieckich sierocińców tzw. dietdomami. Oprócz obowiązkowej nauki języka rosyjskiego, zmuszano je do różnych prac na rzecz tych domów, kierowano do ciężkich prac kołchozowych.

Bez rodziny, bez pomocy opiekunów czy tez znajomych ich życie, walka o przetrwanie, była z góry przegrana.
 
 

poniedziałek, 6 grudnia 2021

Moje wspomnienia z Dżezkazganu-Bolesław Figacz


                                                                             
    ♦Moje wspomnienia z Dżezkazganu-Bolesław Figacz♦

   /tekst za pozwoleniem syna Stanisława/

Nazywam się Bolesław Figacz. Urodziłem się 28.10.1928 roku.w Grodnie. Nasz ojciec z urodzenia Warszawiak. Był ochotnikiem w Legionach Piłsudskiego i po wojnie został na Kresach, a konkretnie w Grodnie, gdzie się ożenił i pozostał.
Była nas czwórka dzieci siostra Marysia 1922 rocznik. Brat Stach,1926r. ja 1928 r i brat Wojtek 1931 r.
Po wybuchu wojny w 1939 r. i zajęciu Grodna przez Armię Czerwona,wyprowadziliśmy się do pobliskiej wioski w obawie przed wywiezieniem na Sybir co spotkało moja Ciocię Lewandowską z mężem i dwoma synami.
W marcu 1940 roku zmarła nasza Mama. Ojciec zatrudnił się przy kopaniu torfu, a my trochę pomagaliśmy.
Jesienią 1940 roku wyjechaliśmy do wsi Stryjówka, żeby uniknąć wywózki. Po jakimś czasie przeprowadziliśmy się do gajówki w pobliskich lasach. W 1941 roku wybuchła wojna niemiecko-sowiecka. Po zajęciu tych terenów przez Niemców nasz ojciec został tam gajowym.W 1942 roku rozeszliśmy się do pobliskich wiosek na zarobek.
Brat Stach trafił do wsi Orechwicze, a ja do Obuchowicz. Właściwie to nie były wioski a tak nazywane Okolice,bo tam mieszkała szlachta. Później i Wojtek też trafił do Orechwicz. Latem 1944 roku przyszli z powrotem Sowieci.
Mojego brata Stacha wzięli do wojska Polskiego i przeszedł szlak bojowy do samego Berlina. Zapomniałem napisać, ze Ojca i siostrę zabrali Niemcy i znaleźli się na Mazurach w miejscowości Korsze.
Brat Stach po demobilizacji w 1947 roku, też do nich dołączył. Ja nadal byłem w Obuchowiczach, a Wojtek w Orechwiczach.

W Obuchowiczach mieszkałem nielegalnie na lewych zaświadczeniach z miejsca zamieszkania.
Była nas czwórka kolegów, którym marzyła się Wolna Polska. Nie mieliśmy możliwości brania bezpośredniego udziału w walce, więc czekaliśmy na swój czas. Trójka kolegów to byli Obuchowicze Zdzisiek, Kazik i Franek najmłodszy z naszej paczki.

Aresztowania:

W 1950 roku zaczęły się aresztowania.Zatrzymywali na kilka dni i wypuszczali i brali następnych, W końcu zatrzymali moich kolegów, a 23 listopada 1950 roku zostałem zatrzymany przez agenta KGB. Po dwóch tygodniach pobytu w tymczasowym areszcie w Skidlu zostałem przewieziony do Grodna i osadzony w w Areszcie Śledczym
KGB w piwnicach tego Urzędu .
Budynek zajmowany przez KGB znajdował się przy ulicy Telmana, dawna Pierackiego. Według plotek krążących wśród więźniów, dawniej w tym budynku był Dom Publiczny.
W piwnicach tego budynku siedzieli więźniowie pod śledztwem. Przesłuchania odbywały się głównie w nocy. Często wzywano więźnia na górę by zadać kilka pytań i odsyłano z powrotem do celi, by za godzinę znów pobudka i marsz na górę.
Do naszej czwórki dołączył pan Antoni Bochenek, były podoficer Wojska Polskiego, który się ukrywał ,a na życie zarabiał jako krawiec szyjąc ubrania na wzór mundurów. Został uznany przez władze KGB,jako organizator naszej grupy, której celem było, w razie wybuchu wojny, wystąpienie z bronią w ręku przeciwko Związkowi Sowieckiemu.
Dnia 23.04.1951r. odbyło się posiedzenie Wojskowego Trybunału, gdzie zapadły wyroki naszej grupy, Naturalnie, wyrok był tylko jeden, Wszyscy dostali po 25 lat ITL, czyli przymusowego obozu pracy, oraz pozbawienia praw obywatelskich na 5 lat.
Po wyroku zostaliśmy przewiezieni do Centralnego Więzienia, który znajdował się w poklasztornych budynkach,kolo Kościoła Farnego w Grodnie.Tam, każdego z nas wsadzili do innej celi, Cele były 10-osobowe. Więźniowie wypracowali swój telefon pomiędzy celami przy pomocy aluminiowego kubeczka, który służył jako mikrofon i słuchawka w zależności którą stronę przyłożysz do ściany.
Tam przesiedziałem około trzech miesięcy.Pod koniec lipca 1951 roku zapakowali nas do wagonów i wyruszyliśmy w nieznane.
Wagony były osobowe typu Pulman, tylko zamiast drzwi była krata a okienko było maleńkie. Podróż wlokła się bardzo powoli.
Jechaliśmy, nasza czwórka w jednym przedziale. Z początku było trochę sporów kto był bardziej winien naszego aresztowania, ale doszliśmy do wniosku, że nie ma co szukać winnych, bo i tak by nas to nie minęło.
Po kilku dniach dojechaliśmy do Orszy. Wysadzili nas z wagonów i przewieźli do więzienia na punkt przesyłkowy, gdzie mieliśmy kilka dni wypoczynku.
Następnie znów załadunek do wagonów i odjazd. Po następnych kilku dniach dojechaliśmy do Moskwy gdzie był następny odpoczynek.
W Moskwie nas rozdzielili. Zdzisiek i Kazik pojechali w innym kierunku, a Franek i ja pojechaliśmy do Kazachstanu. W Karagandzie wysadzili Franka, a ja pojechałem dalej do Dzezkazganu.

Na etapie z Moskwy jechaliśmy w innych wagonach. Przedziały były 8-osobowe. Z nowo przybyłych, zapamiętałem dwie osoby; jeden to był starszy człowiek, około 50-tki.Niemiec nazywał się Karl Riwe. Był profesorem fizyki i przyjechał do ZSSR pomóc w odbudowie kraju.Po kilku latach,sowieckie władze uznały go za szpiega i został skazany na 25 lat ITL. W pociągu zaczepili go młodzi złodziejaszki,chcieli go obrabować. Wtedy wtrącił się Wołodzia Baranow. Też były kryminalista,ale z tych z zasadami. Pogonił małolatów i był spokój. Wołodzia siedział za kradzieże, ale w obozie w którym siedział pobił Nadziraciela czy po naszemu klawisza I z tego powodu dostał drugi wyrok jako napad na funkcjonariusza więziennego co jest traktowane jako terror polityczny. Dostał 25 lat i dołączył do nas.

Przyjechaliśmy do miejsca docelowego; Dzezkazgan karier, czyli kamieniołomy.
Po przybyciu do obozu, zostaliśmy zakwaterowani w baraku, który służył jako kwarantanna..Tam zabrano nam nasze ubrania,wszelkie dokumenty, które mieliśmy przy sobie.Dokumenty zapakowano do koperty, a ubrania do worków. Dostaliśmy obozowe ubrania ,na które składało się;podkoszulek, spodenki kąpielowe, oraz coś w rodzaju kurtki i spodnie z czarnego materiału, oraz czapki tez płócienne z tego samego materiału.
Na plecach kurtki było wycięte kawałek materiału i wszyty kawałek białego płótna . Na spodniach, na prawej nodze nad kolanem ,tez była biała łata oraz na lewym rękawie i na czapce..Każdemu został przydzielony obozowy numer, który trzeba było wymalować czarną farbą na tych białych łatach.
Numer składał się z dwóch części liter i cyfr.Pierwsza litera oznaczała grupę obozów związanych z terenem na którym się znajdowały. W Dzezkazganie była to litera C czyli po rosyjsku S ,co oznaczało stiep łag czyli obozy stepowe. W innych regionach były inne litery.Następna litera była nadawana zgodnie z kolejnością przybycia do obozu .Również numer nadawano kolejny.
Najniższe numery mieli więźniowie o najdłuższym stażu ,jak na przykład nasi chłopcy z Wilenskiej Brygady AK , którzy trafili do obozów,od razu po poddaniu się sowieckim wojskom.
Tak ze jeśli spotkałeś więźnia który miał przykładowo numer CA i jakieś cyfry,to należał mu się najwyższy szacunek..
Ja otrzymałem numer CEE 682, co oznaczało ze jestem całkiem zielony.
Po otrzymaniu ubrania i numeru dostałem przydział do brygady i zakwaterowanie w baraku. Baraki były nie najgorsze. Otrzymałem pościel, na którą składało się ; siennik wypełniony wiórami , gdyż w tych stepach trudno było o siano. Taka sama była również tak zwana poduszka oraz koc, który poprzednio służył jakiemuś wojakowi i po demobilizacji trafił do obozu.
Obóz ,do którego trafiłem ,należał do kategorii obozów o zaostrzonej dyscyplinie. Baraki, na noc były zamykane na klucz..Zakazane było noszenie własnych ubrań. Było wolno wysyłać tylko 2 listy na rok. Pisanie odbywało się w wyznaczone dnie i tylko przez komendaturę po ocenzurowaniu. Otrzymywać, można było nieograniczona ilość listów, jak też i paczek..Chyba, że jakieś wykroczenie, było wstrzymane .
Ja od razu napisałem do Obuchowicz, do gospodarza, u którego przebywałem do aresztowania.
Później prowadziłem korespondencję z przyjaciółka z Obuchowicz. Od niej dowiedziałem się trochę o swoich kolegach, którzy trafili na północ, Dowiedziałem się też, że oni wysyłali do Moskwy zażalenia od wyroków.
Listy poza cenzurą wysyłało się korzystając z pomocy wolnonajemnych, którzy razem pracowali.
Adres zwrotny pisało się lipny.
Wraz z Wołodzią trafiliśmy do jednej brygady. Brygada liczyła 12 ludzi 10 robotników oraz brygadzista i jego zastępca , których głównym zadaniem było poganianie pozostałych do roboty. Kamieniołom był odkrywkowy, usytuowany na stoku wzgórza. Były wiercone otwory gdzie wkładano dynamit i po odpaleniu , trzeba było te kamienie zwieść niżej, gdzie później były ładowane na wagony i wysyłane w świat.

Chciałbym nadmienić, że w tym czasie w obozach panowała, tak zwana palocznaja sistiema czyli prawo kija, Brygadzista lub jego pomocnik leniwych poganiali do pracy kijem. Nas tez chcieli od razu tak przywitać, ale Wolodzia chwycił łomik i pogonił brygadzistę. W tej brygadzie byli głównie Litwini.Za kare Wolodzia i ja dostawaliśmy mniejsze porcje kaszy, ale Wolodzia mi wytłumaczył ze to się opłaci bo i większa miska kaszy nie wyrówna straty sił poniesionych przez ciężką pracę.
Zapamiętałem to dobrze i w dalszych kolejach losu i w innych warunkach, tego się trzymałem.
W kamieniołomach pracowałem około trzech miesięcy.

W tych czasach w Rosji były 2 rodzaje więźniów. Katorżanie i Iteełowcy. Wynikało to z tego ze w czasie wojny najwyższy wymiar kary było 10 lat katorgi a potem kara śmierci. Po wojnie zamieniono kare śmierci na 25 lat i zmieniono nazwę z katorgi na Isprawitielno Trudowyje Lagiera.
W tym czasie w obozach było pomieszane katorzanie i iteelowcy. Władze postanowiły to uporządkować. Przenieść oddzielnie katorzan i oddzielnie iteelowcow.
I w związku z ta regulacją zostałem przewieziony do miejscowości Kiengir,gdzie rozpoczęto budowę Obogacicelnoj Fabryki.
Był to zakład do wzbogacania rudy miedzi.

Kiengir


Do Kiengiru przyjechałem na przełomie listopada i grudnia..Dokładnej daty nie pamiętam, bo to było już dość dawno. Obóz w Kiengirze dopiero powstawał, więc i warunki były bardzo trudne.
Baraki były w budowie, wiec zamieszkaliśmy w ziemiankach. Ziemianki były częściowo w ziemi a część była nad ziemia zbudowana ze starych podkładów kolejowych. Tam też były okienka.
Dostaliśmy pościel, taką samą jak w Rudniku. Dostaliśmy także odzież zimowa, t.j. waciaki kurtki i spodnie , które wcześniej nosili sołdaty. Dostaliśmy dodatkowo tak zwane buszłaty. Były to dłuższe i szersze waciaki które zakładało sie na wierzch.
Stołówki jeszcze nie było. Jedzenie przez jakiś czas przynosili do baraku. Śniadanie i kolacje, bo obiad dawali na budowie. Jedzenie było marne, jak to w obozie. Na śniadanie cienka zupka z kapusty i trochę kaszy. Przeważnie była to kasza kukurydziana lub owsiana, na obiad też była kasza, Na kolacje czasami była suszona ryba. W ziemiance było nas około 20 osób. Nary (prycze) były piętrowe . Było trochę duszno, ale za to trochę cieplej.
Dostałem przydział do najgorszej roboty. Brygada w której się znalazłem pracowała przy kopaniu tak zwanych kotłowanów. Były to szerokie i głębokie wykopy przeznaczone pod fundamenty, pod maszyny do wzbogacania rudy miedzi.
Budowa fabryki była usytuowana na stoku kamienistej góry..Była to lita skała. Podstawowymi narzędziami były łom, kilof oraz kilku kilogramowy młot i stalowy klin.
Praca ciężka, a dodatkowo bardzo nieprzyjemna pogoda. W Kazachstanie zawsze wiały wiatry nawet dość silne, a szczególnie zimą, dawały się we znaki. Były przeziębienia, odmrożenia, ale robota musiała być wykonana,
W tym wykopie pracowaliśmy około trzech miesięcy. Potem nasz brygadzista, z pochodzenia Osetyniec, załatwił nam lepszą robotę. Zajęliśmy się rozbiórką budynków po starej elektrowni oraz innych budynków. Była to praca lżejsza i bezpieczniejsza.
Obóz w Kiengirze wciąż się rozbudowywał. Budowane były nowe murowane baraki.
Baraki był 2-skrzydłowy, a pomiędzy skrzydłami była część sanitarna (umywalki, prysznice i ubikacje). W każdym skrzydle stały piętrowe prycze. Było tam około 80 osób.
Cały obóz był otoczony około 4-metrowym murem, na którym dodatkowo były zasieki z drutu kolczastego. W odległości 10-metrów od muru były wbite paliki około 0,5 m wysokości i rozciągnięte zasieki od palików do szczytu muru.
Obóz dzielił się na 4 części, tak zwane „zony”. Zony 1 i 2 były męskie.

– W zonie nr. 1 mieszkali więźniowie zatrudnieni przy pracy wewnątrz obozu. Budowali baraki, obsługiwali część gospodarczą i administracyjna.

– W zonie nr 2 mieszkali więźniowie pracujący przy budowie fabryki.

- Zona nr 3 – był to dział gospodarczy, piekarnia, warsztat szewski, krawiecki, kuchnia, fryzjer, itp.

W zonie nr 4 mieszkały kobiety. Nie było możliwości spotkań osobistych, ale pisało się liściki, które były przemycane głównie przez więźniów z Zony gospodarczej, którzy jako jedyni mieli kontakt również z kobietami.
Niedziele były dniem wolnym . A po pracy do godziny 22.00 można było chodzić po terenie, spotykać się z kolegami. Dopiero na noc baraki były zamykane na klucz.
Na terenie obozu pozwolono więźniom organizować grupy muzyczne i teatralne. Mimo ciężkich warunków staraliśmy się czymś zająć. Znaleźli się wśród nas muzykanci i poeci. Pisano piosenki i wiersze, które przekazywane były z rąk do rąk. Piosenki śpiewaliśmy- gdy w pobliżu nie było ”nadziraciela”- czyli klawisza.
Jak już wspominałem, trafiłem do brygady ślusarsko-montażowej. Zebrało się nas 20 chłopaków z różnych brygad i różnych narodowości. W tej grupie było nas dwóch Polaków :Rafalski ( nie pamiętam imienia) miał około 40-tki, ale kawalarz był z niego jakich mało i Ja. A ogólnie była to międzynarodówka: byli ludzie z różnych stron – zaczynając od krajów Nadbałtyckich, przez Rosję, Białoruś, Ukrainę aż po Kaukaz.
Brygadzistą został Rosjanin Pietro Czkalenko, też poprzednio więzień kryminalny, ale że to była „dusza niepokorna” to trafił do nas. Potrzebni byli ślusarze, spawacze i monterzy. Nikt nie pytał o świadectwo pracy, trzeba było tylko pokazać , że się coś umie.
Zgłosiłem się jako ślusarz, bo w 1948 roku udało mi się skończyć szkołę szoferską w Grodnie. Zajmowaliśmy się montażem różnych maszyn w nowo budowanej fabryce.
W tym czasie władze wprowadziły w obozach tak zwany „choz-raszczot”, czyli obozy przechodziły na własny rozrachunek.
Wyglądało to tak. Zakład pracy, czyli ”obogatiłowka” – płaciła za wykonaną pracę w/g stawek obowiązujących w kraju. Pieniądze wpływały na konto obozu. Obozowa administracja odliczała koszty utrzymania więźnia, a jeśli coś zostało , było wypłacane więźniowi w formie karty płatniczej, na której była podana kwota posiadacza karty. Na podstawie tej karty można było w obozowym sklepiku kupić cukier, papierosy, wodę kolońską i inne drobiazgi.
Nasz brygadzista był bardzo obrotny. Przeważnie przebywał w biurze gdzie urzędowali kierownicy robót- cywile i wypisywał co mógł, żeby wykazać jaką ma pracowitą brygadę. Jego obowiązki w terenie pełnił zastępca- Ukrainiec Fiedia Liaszko.
Zawdzięczając obrotności brygadzisty, nasza brygada miała wysokie wyniki, o których my sami nie wiedzieliśmy, ale parę groszy na kartę wpływało.
Po kilku miesiącach ktoś się dopatrzył, że nasze wyniki były nieprawdziwe i zabrali Pietra. Brygadzista został Fiedka, i niestety nasze zarobki się urwały
W tym czasie na budowie uruchomiono suwnice do przenoszenia i ustawiania maszyn i urządzeń.
Pierwszym suwnicowym został Białorusin Iwan Pogarcew, który trochę mnie poduczył i ja również zostałem suwnicowym. Trzecim był Rosjanin Borys Bykow-Nosajew rocznik 1920.Jego ojciec buł carskim oficerem i po wybuchu Rewolucji Październikowej, uciekł do Chin. Borys tam się wychował, wykształcił i pracował na angielskim statku jako radiooperator. Po zakończeniu wojny władze rosyjskie zaapelowały do Rosjan przebywających zagranicą o powrót do kraju i pomoc w odbudowie. Borys z rodziną też powrócił do Rosji, a po kilku latach został aresztowany, oskarżony o szpiegostwo i osadzony w obozie.
W obozie, nas Polaków było stosunkowo niewielu. Największe grupy to byli Ukraińcy i Litwini.
Kilku kolegów pamiętam, byli to bracia Zakrzewscy – Zygmunt i Wojtek. Zygmunt był cieślą , a Wojtek blacharzem. Wojtek zajmował się prywatnie robieniem pamiątek dla kolegów. Ja do dziś mam sygnet zrobiony przez Wojtka. Sygnet jest z nierdzewnej stali, na której są wyryte moje inicjały w obramowaniu kraty, która jest z niebieskiego plastyku wprasowanego w wyżłobienia.
Pamiętam jeszcze Józka Możdżera, który postanowił sobie, że „dla bolszewików pracować nie będzie”. Odsiadywał kilka dni w karcerze i dalej robił swoje. Wychodził z brygada do pracy, ale na obiekcie nic nie robił. W końcu zabrali go do innego obozu. Było jeszcze kilku , ale nazwisk nie pamiętam.
Wracając do kontaktów „damsko-męskich” to jak wspominałem ograniczały się do pisania liścików.
W tym czasie , na budowie, na nocną zmianę przychodziła brygada kobiet. Prawdopodobnie pracowały przy kopaniu rowów. W związku z tym w kabinie mojej suwnicy założyłem „skrzynkę kontaktową”. Napisaną kartkę składało się w trójkącik i przeszywało nitką. Pisało się na nim imię odbiorcy i numer brygady. Koledzy, którzy mieli znajome dziewczyny, zostawiali te liściki w mojej kabinie, a rano były zwrotne listy, które po pracy musiałem dostarczyć adresatom.
Ja też zawarłem znajomość z koleżanka Czesia , Pisaliśmy sobie wierszyki, swoje wspomnienia z dawnych , lepszych czasów, oraz marzenia, marzenia…..
W marcu 1953 roku umarł Stalin. Władze próbowały to ukryć, ale poczta pantoflowa działała bez zarzutu. Tego samego dnia cały obóz już o tym wiedział. Wszyscy spodziewali się poprawy warunków życia.
Na budowę, chodziło nas, około 2 tysięcy ludzi dziennie. Rano , po śniadaniu zbiórka brygadami przed brama i po sprawdzeniu obecności były formowane kolumny po 250 ludzi .Każdą kolumnę otaczał konwój z wojsk wewnętrznych. Na czele kolumny 3 żołnierzy z bronią automatyczną, po bokach po trzech żołnierzy z karabinami i z tyłu kolumny sierżant z automatem wojak z psem i trzeci z automatem. Powrót odbywał się tak samo, tylko nie było obowiązku pilnować swojej brygady. Przed wejściem do obozu, przed bramą stało 5ciu klawiszy , którzy sprawdzali czy nie wnosimy zakazanych przedmiotów. Konwojentów zmienili co kilka tygodni, żeby się nie zaznajamiali z więźniami. Najgorsi byli młodzi żołnierze, którym wmówiono, jacy to z nas straszni przestępcy. Zdarzył się przypadek że zdenerwowany sołdat ostrzelał z karabinu kolumnę więźniów. Było prawdopodobnie dwóch zabitych i kilku rannych więźniów. Konwojentów zmienili.
Do Kiengiru zaczęli przyjeżdżać ludzie do pracy przy eksploatacji fabryki, Na razie zapoznawali się z fabryka i przejmowali obowiązki od naszych. Byli to pracownicy innych zakładów, kierowani tutaj w delegacje,
Część była też z werbunku.
W 1953 roku ,Wielkanoc nasza wypadała tydzień przed Prawosławna. Władze obozowe postanowiły umilić nam Święta i zmienili dzień wolny z niedzieli na piątek. Po trzech tygodniach powrócili do dnia wolnego w niedzielę.
Domki w miasteczku już były wybudowane, ale nie było wyposażenia, więc nasi fachowcy pokątnie robili meble . Stoły z desek, których było pod dostatkiem, a łóżka z rurek i sprężyn z drutu. Był to dodatkowy zysk.
W związku z zakończeniem budowy, zaczęły się odwózki więźniów do innych obozów. Gdzieś w drugiej połowie 1953 roku zostałem przewieziony do miejscowości Dzezkazgan Rudnik do kopalni miedzi.

Rudnik

W nowym obozie trafiłem do brygady wiertaczy. Praca nasza polegała na wierceniu w ścianie wyrobiska otwiertów do których były zakładane materiały wybuchowe i odpalane. Procedura odpalania przeprowadzana była w przerwie miedzy zmianami. Pracowaliśmy na dwie zmiany. Tydzień w dzień i tydzień w nocy. Praca była ciężka i niebezpieczna. Pył z wierconego kamienia, warkot świdra pneumatycznego to wszystko było bardzo szkodliwe, Ja pracowałem jako pomocnik wiertacza, a [po kilku miesięcznym szkoleniu należało przechodzić na wiertacza. Ja nie chciałem samodzielnie wiercić, wiec po półrocznej pracy jako pomocnik, udało mi się przenieść do transportu, gdzie pracowałem do ostatnich dni mojej odsiadki.
W połowie 1954 roku wybuchł strajk a potem bunt w obozie w Kiengirze, Wiadomości o tym szybko dotarły do naszego obozu i tez zastrajkowaliśmy żądając poprawy warunków bytowych, rewizji wyroków oraz złagodzenia dyscypliny. Strajk trwał tydzień, po tygodniu ogłoszono, że przybyła komisja z Moskwy i będą rozpatrywać nasze żądania, pod warunkiem przerwania strajku. Dodatkowym argumentem były czołgi, które po rozbiciu buntu w Kiengirze przybył pod nasz obóz. Komisja wysłuchała naszych żądań i odjechała, Ale po pewnym czasie dużo się zmieniło. Baraków, na noc nie zamykali, zezwolili na noszenie cywilnych ubrań a że już nam trochę płacili więc można było trochę lepiej wyglądać. Można było robić zdjęcia, korespondencja bez ograniczeń,
Nowe miejsce, nowi koledzy ,trochę inne warunki. Pierwszym był Kazik Szostak, który był w brygadzie, do której dostałem przydział, Zaprowadził mnie do baraku w którym byliśmy zakwaterowani. W tej brygadzie był również Wacek Kazimierczak .Później ,w nowej brygadzie poznałem kolejnych kolegów. Był w tej brygadzie ksiądz o. Michał Woroniecki. Pracował w transformatorni oraz Janek Bancerz. który pracował jako maszynista na elektrowozie, Ja z początku pracowałem jako manewrowy ,a później po odejściu jednego z maszynistów, też zostałem maszynistą na elektrowozie i byłem do czasu zwolnienia z obozu.

O innych kolegach, których zapamiętałem nie mogę dużo powiedzieć, ale kilka nazwisk zapamiętałem. Janek Gregorz, Władek Muśnicki, Heniek Dziurbejko Józek Bohdan, Zygmunt i Bronek Gawrusowie, Był również ksiądz Bohatkiewicz, który był znany z tego, że prowadził religijne dysputy z przedstawicielami innych wyznań, Byli jeszcze inni, ale nie pamiętam,
W wolnych chwilach zbieraliśmy się , śpiewali piosenki, opowiadali o poprzednim życiu i marzyli jak to będzie, gdy skończy się tan koszmar.
Warunki bytowe były nie najgorsze. Jedzenie było względnie, dobre, a nawet można było coś dokupić w obozowym sklepiku. W wolnym czasie można było zająć się sportem ,W niedziele było kino, na ścianie baraku, Organizowano teatrzyk i tak czas mijał…
Z obozu było bardzo trudno uciekać Pamiętam jedną udana ucieczkę. Dokonała tego dwójka naszych kolegów Antek Mickiewicz i Wojtek Zakrzewski. Pracowali w kopalni jako spawacze elektryczni. Jakoś udało się im, przepalić kratę oddzielającą wyrobisko od szybu wentylacyjnego. Wyszli do pracy na nocną zmianę i wyszli szybem wentylacyjnym po drabinie z głębokości 156 metrów. I ślad po nich zaginał.
Latem1954 roku, do naszego obozu przywieźli jednego z moich kolegów z ławy oskarżonych Franka Obuchowicza, z którym rozstałem się w Karagandzie. Franek w obozie stosował bierny opór. Nie chciał pracować, więc go przerzucali z obozu do obozu. Mniej więcej w tym samym czasie zostaliśmy zwolnieni z obozu. Franek od razu po uzyskaniu prawa wyjazdu wyjechał do domu a ja jeszcze trochę zostałem.


Wolność

Dnia 27.08.1955 roku,po powrocie z kopalni,zostałem wezwany do Komendatury,gdzie naczelnik obozu powidomil mnie że wyroki na naszą grupę zostały rozpatrzone przez wyższą instancję i zostały obniżone,
mnie z dwudziestu pięciu został obniżony do lat sześciu i w związku z odbyciem wyroku z doliczeniem dodatkowych dni za pracę w kopalni, zostałem zwolniony z obozu,Był to najpiękniejszy dzień w moim życiu.
Na drugi dzień poszedłem na kopalnię, żeby rozliczyć się posiadanego wyposażenia. Po powrocie do obozu musiałem zdać pościel i inne wyposażenie obozowe.Na szczęście, miałem już własne ubranie,tak że nie musiałem korzystać z obozowego.Poza obozem był postawiony barak,gdzie można było tymczasowo się zatrzymać. W tym czasie w miasteczku mieszkało już kilku naszych chłopaków, którzy byli wcześniej zwolnieni ale nie mieli prawa wyjazdu,Ja również zostałem zwolniony bez prawa wyjazdu,Musiałem znaleźć sobie prace i mieszkanie,oraz co 2 tygodnie meldować się w specjalnym wydziale milicji.Zostało wysłane pismo do Moskwy o podanie terminu uzyskania zezwolenia na wyjazd z Kazachstanu.
Zawdzięczając kolegom znalazłem kącik do mieszkania,oraz pracę w warsztatach samochodowych jako ślusarz. Miałem propozycję pracy w kopalni,na swoim stanowisku maszynisty na elektrowozie,ale Komisja Zdrowia nie pozwoliła,bo wykryli plamę na płucach i zostałem ślusarzem.
W tym czasie władze sowieckie uzgodniły z władzami polskimi przekazanie byłych więźniów którzy odbyli już swoje wyroki do Polski, z Dzezkazganu też wyjeżdżało kilku chłopaków. Poprosiłem Stefka Terlikowskiego żeby skontaktował się z moją rodziną w Korszach.Po pewnym czasie otrzymałem upragniony list od swoich bliskich.Pisał brat Stach,bo Ojciec już nie żył. Powiadomił mnie że będzie się starał żeby zabrać mnie do Polski.
W grudniu 1955 roku dostałem dowód osobisty i prawo do wyjazdu z Dźezkazganu. Ale że nie miałem gdzie jechać to zostałem na miejscu i czekałem na zaproszenie do Polski.
W końcu dostałem list od Stacha że wybiera się do Grodna i przywiezie mi zaproszenie do Polski,
Miałem trochę kłopotów z zwolnieniem z pracy,bo tutaj wciąż brakowało rąk do pracy, ale w końcu mi się udało.Na początku sierpnia 1956 roku wyruszyłem w drogę powrotną do Domu, do Swoich

Podróż trwała około dwa tygodnie.Miałem 3 przesiadki w Pietro Pawlowsku,Czelabińsku i w Moskwie..
W Grodnie poszedłem do ciotecznego brata Lońka Danielika,który odziedziczył po rodzicach domek na przedmieściu Grodna.Tam spotkałem się z Stachem,który przyjechał do Grodna godzinę wcześniej, Przywiózł mi zaproszenie do Polski. Stach miał urlop,a ja też  miałem trochę czasu,więc pojechaliśmy w odwiedziny do
miejsc w których spędziliśmy część swojego życia. Pojechaliśmy do Orechwicz, gdzie Stach przebywał przed pójściem na front. W Orechwiczach był też Wojtek. Dowiedzieliśmy się że w 1951 roku wzięli go do wojska i wysłali do garnizonu w Tomsku n Syberii. Po demobilizacji został tam. Później nawiązaliśmy kontakty ale zaprosić go do Polski nie było możliwości. Później się odwiedzaliśmy.
Dokumenty, które przywiózł mi Stach, złożyłem w Urzędzie Repatriacyjnym i pozostało mi tylko czekać. Trwało to zwykle około 3 miesiące.W tym czasie musiałem znaleźć jakąś pracę,ale to wcale nie było łatwe. W Grodnie mieszkał mój były gospodarz z Obuchowicz p, Feliks T. który pomagał mnie zarobić parę rubli, żeby nie żyć na czyjeś konto.
W październiku wybuchła w Polsce rewolucja. Słyszeliśmy o tym z radia Wolna Europa. Ja się trochę obawiałem, że w związku z tymi wydarzeniami , mogą wstrzymać wyjazdy.W reszcie w listopadzie dostałem dokumenty na wyjazd. po przekroczeniu Granicy w Terespolu zostaliśmy zatrzymani na jeden dzień. Otrzymaliśmy tymczasowy dowód osobisty i bilet do stacji docelowej, czyli do Korsz. W Warszawie miałem przesiadkę. Na stacji czekała na mnie rodzina;siostra Marysia z mężem Jankiem i brat Stach z żoną Elą. Po kilku dniach poświęconych na zwiedzaniu Warszawy pojechałem do miejsca przeznaczenia do Korsz. i tak zakończyła się moja epopeja.
Chciałbym jeszcze odnieść się do wspomnianej wcześniej pałącznej sistiemy. Starsi stażem więźniowie,wzięli sprawę w swoje ręce i zaczęli odpłacać tym samym.Było kilka tajemniczych przypadków śmierci zbyt okrutnych brygadzistów i przestali się znęcać.
Chciałbym jeszcze wspomnieć o tak zwanych siek-sotach czyli tajnych współpracownikach władzy.
Jeśli wyszło na jaw, że ktoś się tym zajmuje to było z nim źle.Bywały nawet wypadki śmiertelne.

Mam nadzieję że trochę dodałem informacji o życiu mojego pokolenia.Jeśli kogoś zainteresuje coś dotyczące tamtych czasów tamtych przeżyć to może będę mógł coś dodać. 


Galeria zdjęć:









Zwolnienie z obozu





Zaswiadczenie o stazu na szofera 


Zaświadczenie o pracy po wyjściu z obozu