Sybiracy są świadkami, w których głos należy się wsłuchiwać


       „Pamięć ocalała, bywa  jednak i tak,  
           że i Ona  potrzebuje ocalenia”. 
 
                 Barbara Janczura.
 
 
         10 lutego 1940 roku wywożono całe rodziny.
     
        13 kwietnia 1940 roku wywożono kobiety z dziećmi, ponieważ dwa dni wcześniej aresztowano mężów i ojców.

Czytając i słuchając wspomnień Sybiraków zauważyć można odmienność w opisach z dwóch powodów:

Najtragiczniejszy był los polskich sierot, które kierowano do sowieckich sierocińców tzw. dietdomami. Oprócz obowiązkowej nauki języka rosyjskiego, zmuszano je do różnych prac na rzecz tych domów, kierowano do ciężkich prac kołchozowych.

Bez rodziny, bez pomocy opiekunów czy tez znajomych ich życie, walka o przetrwanie, była z góry przegrana.
 
 

sobota, 11 grudnia 2021

Tułacze losy Ryszarda Przewłockiego: Polska-Syberia-Afryka-Australia


 Tułacze losy Ryszarda Przewłockiego: 
 
Polska-Syberia-Afryka-Australia

Od wydarzeń, które opisuję w niniejszej pracy minęło ponad 60 lat. Dla historii świata to niewiele, ale dla historii człowieka to całe życie. Do dziś żyją jeszcze ludzie, którzy sami przeżyli tamten koszmar. Mieli wtedy zaledwie kilka lub kilkanaście lat, a życie udzieliło im już wielkiej lekcji – lekcji przetrwania w ekstremalnych warunkach. Wspomnienia tych ludzi są bezcenne dla naszej wiedzy o tym, co się wtedy wydarzyło. I mimo, że są to wspomnienia nieco zatarte przez upływający czas, to są bardzo ważnym źródłem wiedzy dla wszystkich , którym nie jest obojętna przeszłość naszej Ojczyzny i los jej obywateli.
Dzięki uprzejmości mojego rozmówcy – Ryszarda Przewłockiego – jeszcze jedna historia losów Polaków zesłanych przez władze radzieckie ujrzy światło dzienne. Będzie to osobista relacja człowieka, który przeżył to „piekło na ziemi”. Wspomnienia Ryszarda nie były dotąd nigdzie publikowane.

1. Życie w Polsce

Ryszard Przewłocki urodził się 17 kwietnia 1932 roku w Dubnie, małym powiatowym miasteczku na Wołyniu.

Fot. 1 
Jan Przewłocki z synami Ryszardem 
( z lewej) i Henrykiem - 
fotografia ze zbiorów prywatnych


Razem z rodzicami i bratem mieszkał przy ulicy Nadbrzeżnej. Jego ojciec, Jan, urodzony w 1899 roku, był policjantem. Matka, Maria z domu Drozd, urodzona w roku 1905, prowadziła dom i opiekowała się dziećmi. Brat Henryk był od niego o rok młodszy – urodził się w 1933 roku. W domu obok mieszkała ich rodzina – ciotka Anna Judycka z mężem i córką Swietłaną i druga ciotka Aleksandra Czerkawska z mężem i synem Zygmuntem. Ojciec Ryszarda został aresztowany razem z innymi policjantami i wywieziony do Ostaszkowa. Przez 60 lat nie było żadnych wiadomości o jego losie. Dopiero w roku 2000 Ryszard znalazł nazwisko ojca liście ofiar katyńskich Okazało się, że uwięziony był w Ostaszkowie, rozstrzelany w Twerze i pochowany został w Miednoje. Matka Ryszarda nigdy nie dowiedziała się co stało się z jej mężem i ojcem 



jej dzieci. Zmarła w 1993 roku i jest pochowana w Perth w Zachodniej Australii.
Gdy wybuchła wojna Ryszard Przewłocki miał 7 lat. Do tego czasu wiódł spokojne życie dziecka, nie zmącone troską o sprawy doczesne. Oto kilka fotografii, które pokazują to beztroskie życie.



Fot. 2 Ryszard i Henryk Przewłoccy z kuzynką –
 Dubno, 1936 rok - ze zbiorów prywatnych



Wszystkie te zdjęcia zostały zabrane z domu w tym tragicznym dniu, kiedy to w pośpiechu cała rodzina musiała wyjechać. I obok różnych potrzebnych i niepotrzebnych rzeczy w bagażach, które zabrali ze sobą w tą podróż, z której już nigdy nie wrócili, były też zdjęcia. Ryszard zadaje pytanie: Dlaczego fotografie? I zaraz odpowiada: Nie mam na to odpowiedzi. Ale dzisiaj jestem zadowolony, że mam taką pamiątkę. 


Fot. 3 Spacer ulicami Dubna, 1936 rok,
 mama z Heniem - ze zbiorów prywatnych

2. Deportacja - 13 kwietnia 1940 roku

Niektóre daty i wydarzenia pozostają w pamięci na zawsze. Tak jest w przypadku Ryszarda Przewłockiego, który datę 13 kwietnia1940 roku pamięta do dziś. Tak oto wspomina tamten dzień: Trzynastego kwietnia 1940 roku około godziny 3.30 rano usłyszeliśmy głośne stukanie w drzwi kolbami karabinów i rozkaz „odkrojcie dwiery”. Dalej opowiada, że w domu były trzy osoby - jego matka oraz on i brat. Ojciec był wcześniej aresztowany. Matka otworzyła drzwi i do środka wtargnęło kilku rosyjskich żołnierzy. Pytali czy mają broń i zrobili rewizję całego domu. Kazali pakować się do wyjazdu. Matka Ryszarda znała dobrze język rosyjski, więc zapytała żołnierzy gdzie jadą i co ma zabrać ze sobą. Żołnierze nie chcieli nic powiedzieć. Ale potem powiedzieli, że jadą do ojca i żeby dużo nie pakować, bo tam gdzie jadą niczego im nie będzie potrzeba, „tam wsio budiet”. Ryszard opowiada: Mama im wcale nie wierzyła i z ciotką, która mieszkała obok i usłyszawszy hałasy przyszła, zaczęły pakować wszystko co było pod ręką. Przeważnie ciepłe ubrania, bieliznę, koce, futra, żywność, no i fotografie.
Załadowali nas na sanie i po krótkim czasie znaleźliśmy się na stacji kolejowej w Dubnie. Dalej w swym opowiadaniu stwierdza, ze bardzo trudno po tylu latach pamiętać dokładnie swoje emocje i uczucia, biorąc pod uwagę, że miał wtedy zaledwie 8 lat. Ale relacjonuje dalej: pamiętam dokładnie, że załadowali nas do bydlęcych wagonów, które już tutaj stały na stacji. W wagonie były przeważnie kobiety, dzieci i starcy. Mężczyźni byli już wcześniej aresztowani. Jak wyglądały wagony, którymi przewożono deportowanych? W wagonie był piecyk, okna zakratowane a drzwi zamknięte od zewnątrz. Były też dwie prycze, ale było tak ciasno, że tylko dzieci, starsi i chorzy mogli się położyć. Reszta ludzi stała. Podróż nie zapowiadała się na krótką. Nikt nie wiedział gdzie jadą i na jak długo. W przymusowych sytuacjach ludzie zaczynają ze sobą współpracować. Wspólnie uradzono więc a potem zrealizowano plan wybicia dziury w podłodze w jednym kącie wagonu, która miała służyć za toaletę. Początkowo ludzie krępowali się, ale po kilku dniach nikt na to nie zwracał uwagi.
Wspominając podróż Ryszard stwierdza, że od czasu do czasu pociąg stawał na stacji lub nawet w środku pola. Wtedy otwierano drzwi i pozwalano ludziom wyjść na świeże powietrze. Załatwiano wtedy swoje potrzeby fizjologiczne w bardziej intymnych warunkach.
Sprawę wyżywienia podczas podróży zostawiono także do samodzielnego rozwiązania przez osoby wywożone. Najczęściej zjadano wszystko to, co udało się zabrać ze sobą z domu. Ale czasami, gdy pociąg zatrzymywał się na jakiejś stacji dawali zupę i „kipiatok” czyli gotowaną wodę. Sprawa wody była bardzo ważna, bo jej nie dostarczano (poza „kipatokiem” sporadycznie i w niewystarczającej ilości). Dlatego Ryszard wspomina, że gdy tylko mieli możliwość wyjścia z wagonu, zbierał tak jak wiele innych osób śnieg, który stopiony dawał tak bardzo potrzebną wodę. Innej wody w wagonie nie było.
Gdy dotarli do celu podróży – niestety Ryszard nie pamięta nazwy miejscowości – kazano im wysiąść z wagonów. Pociąg dalej już nie jechał. Na stacji czekali miejscowi ludzie, którzy zabierali każdą z rodzin na swoje sanie i zawozili do siebie do domu. Ze stacji kolejowej pojechali więc z zupełnie obcymi ludźmi do ich domu. Nowym domem dla rodziny Ryszarda Przewłockiego była Archangielskaja obłast, Pazdergomski rejon, posiołek Kaganowicza. Pamięta on dokładnie ten adres i sam zadaje jakże wymowne a zarazem retoryczne pytanie: Dlaczego już tyle lat to pamiętam?
Wspomnienia z tamtego miejsca to przede wszystkim straszne mrozy, głód i wszy. Region archangielski leży tuż pod kołem podbiegunowym północnym, na granicy Europy i Azji. Panuje tam klimat kontynentalny, umiarkowanie chłodny, ale bliskość strefy subpolarnej ma duży wpływ na kształt pogody w tym regionie . Były bardzo silne mrozy i opady śniegu, które uniemożliwiały wydostanie się z domu bez pomocy sąsiadów. Często musieli czekać aż ktoś życzliwy im pomoże i odkopie ich drzwi. Bardzo niskie temperatury dawały się we znaki prawie na każdym kroku, nawet podczas oczekiwania w kolejce do sklepu. Ryszard wspomina, ze ludzie czekając przed sklepem: ruszali się z nogi na nogę i machali rękami jak wiatraki. Mróz był bardzo uciążliwy podczas wykonywania pracy, powodował też częste choroby. Matka Ryszarda pracowała a obaj chłopcy chodzili do szkoły, dopóki nie zaczęli chorować. Mimo, że dostawała pieniądze za pracę, to jak wspomina Ryszard: Byliśmy zawsze głodni. Moim marzeniem było, aby się najeść do syta chlebem.
Głód i mróz powodowały, że częstą dolegliwością było zapalenie płuc. Zarówno Ryszard jak i jego młodszy brat Henio bardzo często chorowali. Nie było lekarstw więc leczono się domowymi sposobami. Najczęściej posyłano po kogoś, kto umiał stawiać bańki. Skutecznym lekarstwem okazywało się też jedzenie surowych kurzych jaj. Wyczerpanie organizmu i brak leków nie pozwalało na skuteczna walkę z chorobą. Henio ciężko zachorował na zapalenie płuc. Matka znalazła kogoś, kto zgodził się zawieźć go do szpitala. Było jednak za późno. Zmarł w szpitalnej poczekalni. Pochowany został na cmentarzu gdzieś na Syberii. Miał zaledwie 7 lat.
Poza głodem i mrozem dokuczały im wszy: Pamiętam jak gryzły nas wszy (...) Wszy nas gryzły na żywo, wszędzie swędziało i wszędzie bolało od drapania. Codziennie musieliśmy się odczyszczać i czesać włosy takim specjalnym gęstym grzebieniem, i włosy smarować naftą.
Po jakimś czasie Ryszard i jego matka zostali wywiezieni na Ural. Zakwaterowano ich w wagonach towarowych na bocznym torze. Zmiana miejsca pobytu była związana z pracą, do której skierowano panią Marię – budowa linii kolejowej. Była to bardzo ciężka praca. Polegała na przygotowywaniu nasypu pod powstającą linię kolejową. Kobiety musiały pracować na równi z mężczyznami, choć wiadomo, że były słabsze i wykonywanie tych samych prac powodowało u nich znacznie większe zmęczenie i wycieńczenie organizmu. Głównymi narzędziami pracy były łopaty i kilofy. Praca odbywała się nieregularnie. Zależała od transportu materiału – drobnych kamyczków – które nazywano „balast”, które to pracownicy musieli odpowiedni przygotować jako podstawę pod linię kolejową. Ta nieregularność nie polegała tylko na tym, że praca była przerywana na kilka dni, aż do następnego transportu, ale także na tym, że nie było ważne jaka jest pora dnia czy nocy – kiedy przyjeżdżał transport natychmiast zaczynano prace. Warunki mieszkaniowe były bardzo złe. Wagon towarowy, w którym mieszkali wyposażony był tylko w piecyk, który służył do ogrzewania i gotowania zarazem. Ale, żeby móc używać tego piecyka trzeba było mieć czym palić- potrzebny był węgiel. Ale węgla nie było, trzeba było go samemu zdobywać – co w praktyce sprowadzało się do kradzieży. Tak oto opisuje to Ryszard: Dużo pociągów z węglem przejeżdżało przez naszą stację. Pociąg wtedy zwalniał. Na początku stacji mężczyźni, w nocy, wchodzili na odkryte wagony i zaczynali zrzucać węgiel na ziemię Trwało to dopóki pociąg jechał wolno przez stację. Kiedy pociąg przyspieszał zeskakiwali z wagonów, a my na dole bardzo szybko zbieraliśmy ten węgiel. W ten sposób mieliśmy czym palić w piecu.
Kolejnym etapem tułaczki był pobyt w Uzbekistanie. Znowu Maria Przewłocka z synem musiała się przeprowadzić. Skierowano ją do pracy na roli. W Uzbekistanie były łagodniejsze warunki klimatyczne, było ciepło więc choć trochę polepszyły się warunki życia. Mieszkali w pokoju przy stajni, gdzie wojsko trzymało konie. Ryszard gorzko wspomina: warunki życia codziennego były lepsze, bo było co ukraść. Przez całe opowiadanie o pobycie w tym miejscu przewija się problem głodu i sposobu zdobywania pożywienia. Matka Ryszarda pracowała na polu, przy żniwach. Była to dla niej ciężka praca, bo do tej pory mieszkała w mieście i obce były jej prace polowe. Musiała nauczyć się posługiwać sierpem. Za pracę nie otrzymywała pieniędzy, płacono w naturze czyli zbożem. Ale było tego stanowczo za mało. Udawało jej się czasem „przemycić” pod fartuchem garstkę pszenicy. Razem z tym co zarobiła, wyrabiając normę i z tym co udało jej się zabrać z pola, było tego i tak za mało, żeby wyżyć. Zboże raz w tygodniu, w woreczku, który mierzył około 3 kg zanosili do młyna, gdzie Uzbecy, bez kolejki, zamieniali ziarno na mąkę. A jak zdobywali inne produkty żywnościowe? Ryszard mówi: trzeba było jeszcze kombinować. Ja dodatkowo kradłem z ogrodów uzbeckich to co się dało, marchew, buraki, owoce, cebulę itd. Trzeba to było robić w nocy i być prędkim, aby skoczyć przez wysoki płot tam i z powrotem. To co ukradłem z ogrodów dokładało się do zupy. Łapałem tez żółwie, które w ciągu dnia chowały się dość głęboko w piasku. Brałem ich jaja a z mięsa żółwia robiliśmy rosół. Jajka zużywaliśmy do ciasta a mięso do garnka i gotowaliśmy. Jaki smak? Podobny do kurczaka. Mięso zdobywano czasem w dość dziwnych i niespodziewanych okolicznościach. Kiedy koń pracujący na polu przy żniwach złamał nogę, dobito go a mięso rozdzielono pomiędzy pracujących. Innym razem do pokoju, w którym mieszkali weszła kura, natychmiast zamknęli drzwi i zabili ją. Aby spalić pióra czekali aż do nocy, żeby nie zostawić żadnych śladów. Do czego może posunąć się człowiek, który jest głodny niech świadczą słowa wypowiedziane, po wielu latach od tamtego wydarzenia. Ryszard tak mówi: Do tamtego czasu to ja nawet żywej kury nie widziałem, bo mieszkaliśmy w mieście. Ale głód doprowadził do tego, ze ja sam ją zarżnąłem pomimo to, że miałem zaledwie dziesięć lat. Oprócz mięsa, które było bardzo ważnym źródłem kalorii, na co dzień jedli ‘”lepioszki” czyli płaski chleb, bezdrożdżowy pieczony w glinianych piecach. Piece te były opalane wysuszonymi odchodami zwierzęcymi. Matka, posyłała Ryszarda po te „lepioszki” do Uzbeków. Dziesięcioletni wówczas chłopak, bał się chodzić na te „zakupy”, bo Uzbecy mieli bardzo duże i groźne psy, które były tak samo głodne jak ludzie. Ale opracował on swój pomysł jak bezpiecznie przebyć drogę. Poświęcał jeden chleb, a by dokarmiać te psy i jakoś udawało mu się dotrzeć cały i zdrowy do domu. Wielkim świętem był dzień kiedy mamie udało się kupić dwa kubki białego ryżu.

2. Ucieczka z ZSRR przez Teheran do Afryki

Gdy dowiedzieli się, że ogłoszona została amnestia dla Polaków, a generał Sikorski organizuje wojsko polskie, matka postanowiła jak najszybciej wydostać się z tego kraju. Jedyną możliwość, zresztą jak wiele tysięcy innych ludzi, widziała w wyjeździe z wojskiem. Dowiedziała się, że w Samarkandzie znajdują się placówki wojskowe i postanowiła tam wyruszyć. Znała już drogę, bo była tam raz w sprawie zapomogi. Większość drogi przeszli pieszo. Była to bardzo trudna i męcząca podróż, biorąc pod uwagę odległość i brak jedzenia. Ale perspektywa wolności pomagała w trudach i „dodawała skrzydeł”. Gdy dotarli do Samarkandy, z wielkim trudem dostali się do wojskowej ciężarówki i wraz z wojskiem pojechali na zachód w kierunku Krasnowodska.Ryszard wspomina, że ciężarówki były przepełnione, bo setki ludzi chciało pojechać w tą samą stronę – w kierunku wolności. Cudem udało im się dostać w pobliże Krasnowodska. Resztę drogi do miasta przebyli pieszo. Było bardzo gorąco i brakowało wody do picia.Gdy doszli do portu zobaczyli statek. Był wypełniony ludźmi a cały czas dochodzili nowi. Udało im się dostać na ten statek, ale nikomu nie pozwolono zabrać bagażu, żeby mogło zmieścić się jak najwięcej osób. Ryszard wspomina kilkakrotnie, że statek był tak przeładowany, że tylko cudem nie poszedł na dno. W takich warunkach, na stojąco, płynęli przez Morze Kaspijskie całą noc. Rano wpłynęliśmy do portu w Pahlevi (Pahlavi). Jak wyglądał ten statek przedstawia fotografia nr 4
Fot. 4 Statek w porcie w Krasnowodsku -
 ze zbiorów prywatnych

Obóz polski w Pahlevi składał się z namiotów mieszkalnych i namiotu szpitalnego. Było wielu chorych. Szerzyły się dezynteria, tyfus, liczne zatrucia i inne choroby przewodu pokarmowego. Były one spowodowane zmianą sposobu odżywiania. Tutaj, przy wojsku, jedzenie było tłuste i w dużych ilościach. Bez ograniczeń można było dostać tłustej zupy i sporo mięsa. Nie wytrzymywały tego „wyposzczone” żołądki i stąd tak liczne zachorowania. Było to zabójcze dla wielu ludzi, którzy odwykli od takiego jedzenia. Ryszard też stał się ofiarą tego „tłustego jedzenia”. Swój pobyt w szpitalu wspomina w takich słowach: Pamiętam jak tam dużo koło mnie umierało, same dzieci.
Z portu w Pahlevi wyjechali do Ahvazu. Mieszkali w namiotach ustawionych na piasku i było bardzo gorąco. Tutaj też Ryszard przystąpił do Pierwszej Komunii – 24 grudnia 1942 roku. Fotografia numer 5 przedstawia pamiątkę tamtego wydarzenia.
Fot. 5 Pamiątka Pierwszej Komunii - 
ze zborów prywatnych

Kolejnym etapem podróży miał być Teheran. Matka Ryszarda dostała zawiadomienie, że pojedzie wraz z synem następnym transportem. Warunkiem wyjazdu był jednak pomyślny wynik badań dokonywanych przez specjalną komisję lekarską. Ryszard nie mógł przejść tych badań pomyślnie, bo jeszcze był w szpitalu. Matka wiedziała, że to jest jedyna okazja, żeby się stamtąd wydostać – nie wiadomo było kiedy będzie następny transport. Udało jej się „wypożyczyć” chłopca w tym samym wieku, który był zupełnie zdrowy i przeszedł badania lekarskie pozytywnie. Przed
Fot. 6 Ryszard Przewłocki w Teheranie - 
ze zbiorów prywatnych
wyjazdem, wojskowymi ciężarówkami, dokonano kwarantanny, mającej na celu likwidację wszy i innego robactwa. Spalono osobiste ubrania i dano im rzeczy pochodzące z darów Polonii Amerykańskiej rozdzielane przez Czerwony Krzyż. Tak przygotowani ruszyli w drogę do Teheranu. Po krótkim tam pobycie udali się do Karachi w Indiach (dziś Pakistan). W Karachi Ryszard znowu trafił do szpitala. Spędził tam 4 tygodnie. Zachorował na malarię. Leczenie było bardzo prymitywne. W takich słowach opowiada tamte wydarzenia: Pierwsze dwa tygodnie [lekarstwem była] chinina w płynie, a następne dwa tygodnie takie żółte tabletki, zdaje się że nazywały się atebryna. Po takich lekach byłem żółty jak słonecznik. Po wyzdrowieniu pojechali ciężarówkami przez góry aż do Zatoki Perskiej. A tam, z jednego z portów, wypłynęli w podróż do Beiry w Afryce. Był marzec 1943 roku.
Na kontynencie afrykańskim mieszkali w obozach dla bezdomnych zesłańców do 1950 roku. Podczas pobytu byli pod opieką IRO czyli International Refugee Organization. Gdy rozpoczęła się likwidacja polskich palcówek w Afryce, w październiku 1949 roku otrzymali od IRO dokument, który potwierdzał ich tożsamość oraz wskazywał na status zesłańca i umożliwiał im wyjazd do Australii. Dokument ten przedstawia fotografia nr 7. Polscy zesłańcy musieli udać się w kolejną podróż. Na amerykańskim statku "General Langfitt" 1 181 Polaków popłynęło ku Australii. 14 lutego 1950 roku Ryszard z matką i pozostałymi Polakami wysiedli w Zachodniej Australii, w porcie Fremantle. Australia miała być od tej pory ich nową Ojczyzną.
Fot. 7 Fotokopia dokumentu IRO –
 ze zbiorów prywatnych

W Australii Ryszard mieszka do dziś. Przez 35 lat pracował jako nauczyciel w gimnazjum w szkole rządowej i 15 lat u Salezjanów. Od 1997 roku jest na emeryturze. Swoją Ojczyznę – Polskę - odwiedził kilka razy.
Dziś, wspominając swoją tułaczkę po świecie, chce ocalić od zapomnienia tę cząstkę historii, która stała się znaczną częścią jego życia. Ryszard mówi: Chce, aby reszta świata dowiedziała się o naszej polskiej tragedii. 


ZAKOŃCZENIE


Masowe deportacje nie były czymś nowym w represyjnej polityce radzieckiej. Ale dopiero zastosowanie ich na wielką skalę nadało im ważny wymiar w polityce państwowej. Ofiarą padli nie tylko Polacy, ale także inne narody.
Celem tej pracy było ukazanie wielu aspektów zjawiska jakim była deportacja. Począwszy od odpowiedzi na pytanie: jakie były podstawy prawne dokonywanie przesiedleń a skończywszy na dramatycznym opisie człowieka, który pewnego dnia musiał opuścić dom i udać się w nieznane.
Bardzo ważnym problemem, któremu poświęciłam dużo miejsca i uwagi jest liczebność deportowanych. Opierając się na najnowszych badaniach starałam się zburzyć mit ponad miliona wywiezionych podczas deportacji w 1940 i 1941 roku.
Uważam, że losy Polaków deportowanych do ZSRR, mimo wielu opracowań i bardzo szerokiej literatury wspomnieniowej zasługują na dalsze badania. Każdy z wymienionych tu aspektów mógłby stać się tematem samodzielnej pracy. Szczególnie ważne są zagadnienia przystosowania się ludności do warunków, jakie zastała w nowym miejscu zamieszkania. Dla jednych przystosowanie było dość łatwe i szybko sobie z tym poradzili.Inni mieli z tym ogromne trudności. Życie na zesłaniu to ciąg udręk, wielu dramatów i dylematów. Deportowani zostali postawieni wobec sytuacji, która niejednokrotnie ich przerosła. Starałam się odpowiedzieć na pytanie: jak radzili sobie z rzeczywistością i jak ta rzeczywistość wpłynęła na ich zachowanie i postawę moralną. Pytanie, które najczęściej pojawia się na ustach deportowanych brzmi: „Dlaczego?” I ja stawiam to pytanie: Dlaczego ludzie naznaczyli swoja historie takim bezmiarem zbrodni? Dlaczego tak mało wiemy o cierpieniach tych, którzy w strasznych warunkach żyli w lepiankach, ziemiankach, barakach, którzy byli poniżani, których godność deptano.Dlaczego? Nie ma prostej odpowiedzi na to pytanie.
Wydarzenia tamtych lat są przestroga dla nas. Nie wolno nam zapomnieć o tej części naszej historii.Musimy wyciągnąć wnioski i nie dopuścić, by gdziekolwiek i kiedykolwiek wydarzyło się coś podobnego.
Wiele zagadnień poruszanych w tej pracy wymaga uzupełnień a nowa sytuacja polityczna umożliwiająca eksplorację radzieckich archiwów daje nadzieję na i udokumentowanie wielu wydarzeń i na całościowe opracowanie tych zagadnień.
Osobiste relacje osób, którym udało się opuścić to „więzienie bez krat” są dla nas bezcennym materiałem i źródłem informacji. Dlatego wspomnienia Ryszarda Przewłockiego, zamieszczone w rozdziale piątym niniejszej pracy, uważam za niezmiernie cenne.Nie możemy bowiem pozwolić, by ta cześć naszej historii uległa zapomnieniu.
 
Tekst przesłany przez Ryszarda Przewłockiego.