Sybiracy są świadkami, w których głos należy się wsłuchiwać


       „Pamięć ocalała, bywa  jednak i tak,  
           że i Ona  potrzebuje ocalenia”. 
 
                 Barbara Janczura.
 
 
         10 lutego 1940 roku wywożono całe rodziny.
     
        13 kwietnia 1940 roku wywożono kobiety z dziećmi, ponieważ dwa dni wcześniej aresztowano mężów i ojców.

Czytając i słuchając wspomnień Sybiraków zauważyć można odmienność w opisach z dwóch powodów:

Najtragiczniejszy był los polskich sierot, które kierowano do sowieckich sierocińców tzw. dietdomami. Oprócz obowiązkowej nauki języka rosyjskiego, zmuszano je do różnych prac na rzecz tych domów, kierowano do ciężkich prac kołchozowych.

Bez rodziny, bez pomocy opiekunów czy tez znajomych ich życie, walka o przetrwanie, była z góry przegrana.
 
 

niedziela, 16 kwietnia 2023

Nasza gehenna na Syberii - Marek Pękala


               
                   
    Nasza gehenna na Syberii - Marek Pękala, "Nowiny".

Z niewielkiego przysiółka Dresina wygnano na sowiecki wschód 12 polskich rodzin. - Mieliśmy wiarę w sercu i to nas uratowało - mówią Sybiraczki.Te 6 lat zsyłki to był taki straszny czas, że jeszcze dziś, po prawie 70 latach, ciężko mi o tym opowiadać - mówi Maria Bednarz. Dlatego woli przeczytać wspomnienia, które spisała. Czyta ze łzami w oczach, drżącym, łamiącym się głosem. Brzmi to jak cicha, bolesna skarga. W poszarpanych opowieściach innych Sybiraczek też co chwilę pojawia się łza. I ani śladu w nich pretensji czy nienawiści. Wtedy były dziećmi, pozbawionymi dzieciństwa. Słuchaczowi udziela się wzruszenie pomieszane ze zdumieniem - to chyba ponad ludzkie siły, żeby tyle przeżyć. I przeżyć.



Od lewej: Zofia Zięba (z domu Kocur), Maria Bednarz (z domu Kiszka), Janina Adamkiewicz (z domu Kocur), Kazimiera Solarewicz (z domu Sarna), Zofia Ordon (z domu Piekarz). Stoją pod tablicą "Golgota Wschodu” wmurowaną w ścianę Szkoły Podstawowej w Wietlinie. Tablica z nazwiskami Sybiraków została odsłonięta w 2007 r., w 67. rocznicę wywózki mieszkańców przysiółka Dresina na Sybir. Maria Kocurowa, umierając, prosiła, aby w każdą rocznicę zsyłki Sybiracy zamawiali mszę św. Tak będzie i w tym roku - w najbliższą niedzielę, 8 lutego. ©FOT. KRYSTYNA BARANOWSKA

10 lutego 1940 roku

Wietlin, przysiółek Dresina, nieopodal Jarosławia. Mroźna noc, minus 20 st. C. Łomot do drzwi, walenie w okno.
- Zbieratsa! Wsie! Pakowatsa! W poł czasa! - rozkazuje sołdat z karabinem i czerwoną gwiazdą na czubatej czapce. Płacz budzonych dzieci. - Dlaczego?! Dokąd?! - pytają gospodarze. - Zabrać jedzenia na trzy dni - tylko tyle słyszą. Z szybko zapakowanym w koce i prześcieradła dobytkiem kobiety i dzieci wsiadają do sań. A z przodu idą mężczyźni - pod eskortą NKWD. Wszyscy przerażeni.
Docierają do stacji kolejowej w Bobrówce. Stoi pociąg towarowy. Każą wsiadać. W każdym wagonie - dwupiętrowe prycze, okno zabite deskami, piecyk, drewno, dziura w podłodze, czyli... ubikacja. Krzyki, płacz...
Janina Adamkiewicz, z domu Kocur, ma 5 lat, najstarszy brat Staszek - 10, a najmłodsza siostrzyczka Kasia - trzy miesiące. W sumie: pięcioro dzieci i rodzice. 14-letnia Maria Bednarz, z domu Kiszka, jej 

trzy siostry i rodzice... Sarnowie z ośmiorgiem dzieci, Piekarzowie z czwórką dzieci i rocznym wnuczkiem, synkiem córki Heleny. Do wagonów upchnięto 12 rodzin z Dresiny, prawie 70 osób. Pociąg rusza dopiero następnego dnia.

Cztery tygodnie jak bydło

Opał kończy się po paru dniach. Ściany wagonów od wewnątrz pokryte szronem. Miarowy stukot kół i zdrowaśka za zdrowaśką. Jedzenia zostało niewiele, a oni jadą i jadą... Nie wiedzą, dokąd. Drzwi - otwierane tylko od zewnątrz. Kto nie wytrzymuje zimna i głodu, umiera. Podczas postoju sołdaci z NKWD wyrzucają ciała w zaspę przy torach.
- Wieczne odpoczywanie... - krótka modlitwa musiała wystarczyć za pogrzeb. W wagonie Piekarzów gnieżdżą się jeszcze dwie rodziny, w tym Czesnakowie z czwórką dzieci i szwagrem. Michał Czesnak - Rosjanin ożeniony z Polką Kazimierą Płonką, przez dziurkę wydłubaną kozikiem patrzy na zimowy krajobraz. - Już my hen w Rosji, ale jeszcze nie wiem, kuda jedziem. Jeszcze nie wiem - powtarza tak dzień po dniu. Modlili się, coraz dłużej. Aż po trzecim tygodniu męczarni Michał woła: - Zaraz będziem w Charkowie, to znak, że nas wiozą na Sybir!

Szloch, krzyki i zrozpaczony śpiew: 


Serdeczna Matko, opiekunko ludzi, Niech Cię płacz sierot do litości wzbudzi. Wygnańcy Ewy, do Ciebie wołamy, Zlituj się, zlituj, niech się nie tułamy...
Dopiero w Charkowie dostają po kawałku chleba, po wiadrze bryi na wagon, przypominającej zupę, i po wiadrze "czaju", czyli kipiatoku, czyli gorącej wody.
Po 24 dniach i nocach koszmaru docierają do Omska. Brudnych, cuchnących, przemarzniętych sołdaci upychają po koszarach. Rano ładują na ciężarówki. Po trzech dniach docierają do Tary.

Dwa tygodnie przez tajgę

Stąd sanami wiozą ich przez tajgę. Konwój porusza się tylko nocami.
- Chodziło o to, żeby nas miejscowi nie widzieli. Przypadkowo napotkane Ruski litowali się nad nami i chociaż sami byli biedni, dawali nam po garści ziemniaków, trochę słoniny - opowiada Zofia Ordon z Piekarzów.
Za dnia śpią po szkołach i innych budynkach.
- Od miejscowych słyszeliśmy, że my są "polskie kułaki", "polskie pany" - wspomina Kazimiera Solarewicz z Sarnów.
Po dwóch tygodniach docierają do Tewrizu w obwodzie Omsk. Wreszcie - do Białego Jaru. Ta syberyjska wieś to siedziba powiatu nad wielką rzeką Irtysz. Są skonani, opuchnięci z głodu, z odmrożonymi twarzami. Minus 40 st. to tam normalka.
- Nasza malutka siostrzyczka, Kasia, nie wytrzymała tego mrozu, umarła - opowiada Janina Adamkiewicz i ociera łzę. - Sołdaci chcieli ją wyrzucić w śnieg, ale tata nie dał. Sam ją pochował, w rowie przy drodze, zostawiając na pastwę wilków.
- Wieczne odpoczywanie...

Półtora roku katorgi

Z Białego Jaru zostają rozrzuceni po osadach. Kilka rodzin - Piekarzowie, Kiszkowie, Sarnowie, Wachowie…- wyjeżdża do kołchozu "1-go Maja" w Czukrejówce. Śpią tam przez tydzień w stodole. Później Piekarzowie i Kiszkowie trafiają do Banikowej w tajdze, mieszkają w barakach, a Sarnowie - w ziemiance. Kocurowie trafiają do Kuźniecowej, a po jakimś czasie - do Banikowej.
Tak Polacy znaleźli się wśród Rosjan, Niemców i Żydów, czyli takich samych jak oni "wrogów ludu".
- Nasz tata, Franciszek, to był legionista, postrzelony podczas pierwszej wojny - wspomina Zofia Ordon z Piekarzów. - Z zimna rany mu się rozerwały, ropiały, a tam ani lekarza, ani lekarstw. My, cali w strupach, opuchnięci... Siostrzeńcowi, rocznemu dzieciątku, ropa waliła uszami...
Mieszkają w barakach z piętrowymi pryczami. A w nich pluskwy, wszy... Na robactwo nie ma sposobu, świerzb, wszawica - niemal u każdego.
- Ty, ty, toże ty... - ten, kogo enkawudzista wskaże, idzie w tajgę, na wyrąb olbrzymich drzew. Ale najpierw trzeba się przekopać przez półtorametrowy śnieg. Pnie dowozi się potem do Białego Jaru, by spławiać Irtyszem. Na wyrąb idą i mężczyźni, i kobiety.
- Jezus Maria! Stefcia! Uciekaj! - kobieta ucieka, ale jest za późno. Zwala się na nią olbrzymia gałąź spadającego potężnego buka. Nieprzytomną zawożą do szpitala w Tewrizie. Uszkodzony kręgosłup, połamane żebra, częściowo sparaliżowana. - Po miesiącu odesłali nam Stefcię jako kalekę - wspomina jej siostra Zofia Ordon.

Buty z lodu

Sołdat oznacza siekierą dwa niezbyt odległe od siebie drzewa.
- Stąd dotąd wolno się wam poruszać i tu rąbać, a kto pójdzie dalej, bez żadnego ostrzeżenia - kula w łeb!
- 6 rubli i 15 kopiejek to dzienna zapłata przy wyrębie, jeśli brygada wyrobiła normę, a pracować trzeba było od świtu do nocy. To wystarczało na talerz lury, którą nazywano zupą i 80 deko chleba - wspomina Janina Adamkiewicz. - Jak cała rodzina mogła się tym najeść? Za zarobione w mordędze ruble można kupić kufajkę i walonki. - Mam mieć ciepło czy dzieci mają pomrzeć z głodu? - kołata się w głowie niejednego ojca.
- Za spódnicę robił rozerwany parciany worek, przewiązany sznurem - opowiada Kazimiera Solarewicz z Sarnów. - A jak kogoś nie było stać na walonki, to obwiązywał stopę korą brzozową, owijał szmatami i... polewał te szmaty wodą. Ona szybko zamarzała. I to były takie buty z lodu.

Zwierzęta i wiara

- Jedynym naszym oparciem była wiara - wtrąca Kazimiera Solarewicz. - Ktoś miał różaniec, książeczkę do nabożeństwa, i dużo się modliliśmy. Zwłaszcza wieczorami długo razem mówiliśmy pacierz.
Janina Adamkiewicz opowiada o śnie swojej mamy Marii z samego początku syberyjskiej gehenny:
- Nie płacz, córko, za 6 i pół roku wrócicie do Polski - tak mówiła do mamy Piękna Pani. Czyli kto? Sybiraczki są przekonane, że to była Matka Boża. - Boga nie ma! - kpią z rozmodlonych Polaków niektórzy sołdaci.
- Ale ruscy zesłańcy lubili nas za to, że się modliliśmy - dodaje pani Janina.
- Mieliśmy wiarę w sercu i to nas razem trzymało, to nas ratowało. Nie tylko przed zwierzętami w sowieckich mundurach.

Niedźwiedź! Już po nas…

- Tata poszedł do wyrębu, a nam, córkom, kazał nazbierać jagód - opowiada pani Kazimiera.
- Zbieramy, w pewnej chwili patrzymy... niedźwiedź! Stoi jakieś 50 metrów przed nami. Zamarłyśmy ze strachu. Pomyślałam, że już po nas, chciałam się przeżegnać, odrętwiała, nie mogłam...

60 km przez tajgę

- Jak przyszła wiosna, to my, dzieciaki, zbieraliśmy pokrzywy, lebiodę i mama gotowała taką udawaną zupę - wspomina jedna z sybiraczek, z którymi rozmawiamy w Szkole Podstawowej w Wietlinie dzięki gościnności dyr. Doroty Czubacha-Zając.
Nie wolno było oddalać się poza osadę. A jednak przekradali się do wiosek. Zosia i Marysia, jeszcze 10 lat nie miały, wybrały się ze starszym bratem. 30 km przez tajgę.
- Po drodze - bagna, żmije, węże, najbardziej baliśmy się wilków... To cud, że ścieżki nie zgubiliśmy - opowiada Zofia Ordon. - Jak nas ludzie zobaczyli w wiosce, to aż się popłakali.
Dostali mąki, ziemniaków. Dali im kąt do spania. Z workami na plecach ruszyli do Banikowej skoro świt.
- Latem i jesienią najgorsze były komary i takie wściekłe muszki - dodaje pani Kazimiera. - Tak cięły, że trzeba było nosić na głowie worek z dziurami na oczy. A do tego jeszcze te pluskwy, wszy... Ale najgorszy był głód.

Rozpacz i radość

- Hitler napadł na Sowiety! - parę dni po 22 czerwca 1941 rozeszła się wieść po Białym Jarze i dalej.
- Ruski płakały, że wojna, że koniec z nimi, a myśmy, Polacy, się cieszyli - wspomina Zofia Ordon. - Bo gdyby nie wojna z Hitlerem, to byśmy tam nie przeżyli. Te półtora roku katorgi w głodzie, w zimnie, w chorobach, to było nie do wytrzymania. Rzadko którego ranka nie zabierano z jakiegoś baraku zmarłego.
- Wieczne odpoczywanie... - ileż to razy powtarzali.
Urodzony w PRL Mieczysław Piekarz, wnuk sybiraka Franciszka, a syn sybiraka Walentego, wspomina jak to dziadek i ojciec powtarzali: - Potężne Cesarstwo Rzymskie, które zawojowało kawał świata, padło, to i komunizm kiedyś padnie...
Zesłańcom zelżało, gdy pod koniec lipca 1941 roku Polska podpisała układ z ZSRR. Wreszcie mogli opuścić Biały Jar. Tylko jak przed zimą przebyć 5 tys. km, jak przez front sowiecko-niemiecki przebić się do Polski? Kiedy Niemcy byli już pod Moskwą i Stalingradem dowódca NKWD w osadzie zawołał do siebie Piekarza.
- Słuchaj, Franciszek, ty musiałeś być dobry żołnierz, takich odznaczeń jak ty masz, to za darmo nie dają - gadał. - Mów, co teraz z nami, Sowietami, będzie?
Franciszek zaczął prawić o Cesarstwie Rzymskim, przezornie o jego upadku nie wspominając.
- Ameryka i Anglia wam pomogą i wygracie. Dowódca pokiwał głową, ale legionowych orderów, zabranych jeszcze w Dresinie, nie oddał. Oddał mu tylko Biblię i rzekł: - Masz i módl się, żeby tak się stało.

Tułaczka za gorzkim chlebem

- Tata zrobił duże sanki, zapakował nasz skromny dobytek, mnie i siostrę Bolę posadził na sankach. Tata i mama nas ciągnęli, a starsi bracia Stasiu i Tadziu szli z tyłu - opowiada pani Janina.
Jak inni polscy zesłańcy, chcieli dotrzeć do Omska. Mieli więc przed sobą... 600 km.
- Mijaliśmy wioski tatarskie, kirgizkie, rosyjskie i Bóg wie jeszcze jakie. Skazani byliśmy na żebraninę. Gdy prosiliśmy o kąt do przenocowania, o kromkę chleba, nikt nie odmawiał. Bez nich na pewno byśmy nie przeżyli - podkreśla.
Na wiosnę 1942 roku Kocurowie poszli do pracy w kołchozie. Zamieszkali w ziemiance - niskiej chacie, częściowo wkopanej w ziemię. W kiepskim zbożu było dużo piołunu, dlatego chleb z niego był bardzo gorzki. Ale trzeba było jeść. Z głodu. We wspomnieniach Sybiraczek można przeczytać jak w ich kołchozie padła klacz. Zakopali ją. Ale zesłańcy w nocy odkopali. I zjedli.
- A my psa zjedli - włącza się Kazimiera Solarewicz z Sarnów. - Brat Gienek go upolował i ugotował. Jemy, a mama naraz: - Z czego to mięso? Gienek tylko zaszczekał. Mama wybiegła z ziemianki i zwymiotowała. Nam nic nie było.

Zosia z Syberii

Na Trzech Króli 43 roku Marii i Ludwikowi Kocurom urodziła się córeczka. Zofia jej dali i sami wodą ochrzcili, bo księdza nie było. Podobnie jak chrzcin, bo za co? Bóg zabrał im Kasię, a dał Zosię.
- Warunki dla siostrzyczki były przeokropne - wspomina pani Janina.
Powędrowali dalej. - Zlituj się, zlituj, niech się nie tułamy... - śpiewali do Serdecznej Matki. Trafili na sowchoz w Abasku. Pracowali w "Masłozawodzie”. Wkrótce Ludwik poszedł do roboty w lesie, bo tam lepiej płacili. Ale za to rodzina widywała go tylko dwa razy w miesiącu. Najstarszy syn, Stanisław, 13 lat, trudził się obrządkiem koni, a zimą był woźnicą przy zwózce drewna.
- Napadały go wilki, ale jakoś uchodził - mówi pani Janina. - A ja z Tadziem pasałam 500 wieprzów.

Nic nie zapomnieli

Jasia i Staszek, podobnie jak dzieci innych zesłańców, poszli do sowieckiej szkoły. Usłyszeli tam piosenkę: - Pomnij psy - atamany, pomnij polskije pany! W klasie wisiał portret Stalina. Mali zesłańcy wydłubali mu oczy. Nikt się nie przyznał. - Boga nie ma - znowu słyszeli. Jednemu z braci Pawełków rosyjscy rówieśnicy zerwali krzyżyk. Wpadł w szparę podłogi, nie do odzyskania. Mały Polak się wściekł, rzucił się z pięściami na głównego winowajcę, była bójka. Po 4 miesiącach przestali chodzić do szkoły.
Niektórzy dostali się do domów dziecka. Młodzieńcy poszli do armii Berlinga. Wśród nich Walenty Piekarz, ale dopiero po trzech miesiącach łagru - za odmowę pracy w prymitywnej cegielni. A starszych zesłańców wzywano i namawiano do przyjęcia sowieckiego obywatelstwa. Nikt się nie zgodził. Dzięki paczkom z amerykańskiej UNRRA było im trochę lżej.

Kolejna straszna data

16 stycznia 44 roku.
- Nie zapomnę tej daty wcale nie dlatego, że urodziłam się 16 stycznia - mówi Janina Adamkiewicz z Kocurów.
Miała wtedy 9 lat. W chałupce przy stajni Bola i malutka Zosia płakały z głodu na pryczy, a ona i Tadzio tłukli skradzione ziarna pszenicy na placki. Z hukiem otworzyły się drzwi, do izby wtargnęli dwaj enkawudziści z karabinami.
- Kuda atjec?! Przerażona Jasia, na bosaka po śniegu, w 30-stopniowym mrozie, pobiegła po tatę.
Ludwik Kocur i siedmiu innych Polaków zostali aresztowani na 8 miesięcy "za agitację antyradziecką”. I słuch po nich zaginął. Dopiero w 2000 roku pani Janina otrzymała dokument poświadczający, że jej ojciec został skazany na 8 lat łagru w Republice Komi. Zmarł tam 9 kwietnia 1948 roku. Oficjalna przyczyna: gruźlica. Miał 42 lata. Miejsce pochówku - nieznane.

- Wieczne odpoczywanie...

Do Polski!

Połowa 1946 roku. Kiedy wyjeżdżali z Abaska, główny mechanik "Masłozawodu” Rosjanin Wołk zawołał: - Wam już słońce zaświeciło, a nam w tym reżimie nigdy! I włączył zakładową syrenę. Długo wyła.
Kocurowie, oddalając się, słyszeli to pożegnalne zawodzenie chyba z pół godziny.

- Płakaliśmy z radości i żalu - napisała pani Janina.

Proroczy sen miała na Syberii w 1940 roku jej matka, Maria. Piękna Pani mówiła jej w tym śnie, że minie 6 i pół roku jak powrócą do Polski. I wrócili właśnie po tylu latach. Z mamą chorą na malarię. Bez ojca i bez siostry Kasi.

Helenie Jasiewicz, z domu Pawełek, i jej rodzeństwu zmarli na Syberii: siostra Maria, ojciec Marcin i matka Anna.

Kazimierze Solarewicz z Sarnów zmarły na Syberii dwie siostry, Jadwiga i Maria.
- Wieczne odpoczywanie...

Rodzina Piekarzów wróciła w komplecie, ale Stefania do końca życia pozostała kaleką.

W swojej kolonii Dresina zesłańcy zastali same zgliszcza. Wielu osiadło w Wietlinie.

50 lat milczenia

Przez 50 lat prawda o stalinowskim terrorze była ukrywana.
- Po wojnie zaczęłam średnią szkołę w Jarosławiu - opowiada Janina Adamkiewicz. - Pani od polskiego kazała nam napisać życiorys. No to napisałam, że byłam na Syberii.
Nauczycielka złapała się za głowę: - Dziecko, co ty napisałaś?! To były tylko przesiedlenia! Ale nigdy o tym nawet nie wspominaj, bo i ty, i matka będziecie mieć wielkie kłopoty!
Walenty Piekarz był prezesem koła ZSL i ZBOWiD w Wietlinie. Jego syn Mieczysław wspomina, jak już po 1980 roku odbywała się w gminie jakaś uroczystość.
- Potem chłopi zeszli się na poczęstunek i tata powiedział im przy kieliszku prawdę o "przesiedleniach” - opowiada Mieczysław.
Po jakimś czasie Walenty dostał wezwanie na SB do Jarosławia.
- Przecież pan dobrze wie, że było tak, jak powiedziałem - rzucił Piekarz. Oficer SB milczał. Po chwili podarł wezwanie i to był koniec przesłuchania.

Co o nich wiemy

Co przeciętny Polak wie o męce rodaków na sowieckim Wschodzie? Świadczą o tym usłyszane przez seniorki z Wietlina komentarze osób w średnim wieku:
- Z was są takie Sybiraczki, jak ja walczyłam w Powstaniu Warszawskim. - Jak pani jest Sybiraczką i ma 80 lat, to znaczy, że warto tam było jechać. ( smutne - prawda?)


Informacje dodatkowe :

Wietlin, wioska w gminie Laszki na wschód od Jarosławia. Przed II wojną światową najwięcej mieszkało tu Ukraińców. Wśród nich tylko kilkanaście polskich i żydowskich rodzin. A 2 km za Wietlinem - przysiółek, kolonia Dresina. Od lat 30. XX wieku gospodarzyły tu 24 polskie rodziny. Łączyło je to, że pochodziły z okolic Rzeszowa (Drabinianka, Racławówka, Matysówka, Nosówka, Harta...). Przeniosły się, bo wokół Rzeszowa było przeludnienie. Rolnicy mieli za mało ziemi, żeby wyżywić swoje wielodzietne rodziny. Z 24 rodzin z Dresiny 12 znalazło się na Syberii.

/Materiał pochodzi ze stron:http://www.nowiny24.pl/reportaze/art/6031627,nasza-gehenna-na-syberii,id,t.html ; http://www.nowiny24.pl/reportaze/art/6031841,nasza-gehenna-na-syberii-2,id,t.html /